RAPORT
Z DZIAŁALNOŚCI OBSERWATORIUM ETYKI SŁOWA
W LATACH 2013 -2014
Przyczyny podjęcia zadania badawczego
Bezpośrednim powodem podjęcia przez Obserwatorium etyki słowa prac nad polszczyzną sfery publicznej była jej zauważalna i wyjątkowo niepokojąca prymitywizacja oraz wulgaryzacja, którym to zjawiskom towarzyszyła niekorzystna z punktu widzenia komunikacji i kultury zmiana obyczajów językowych. Nobilitacja leksyki środowiskowej i potocznej z jej niskiego rejestru została zaobserwowana już przed dwudziestoma latami[1], ale poziom agresji i wulgarności wzrasta od lat kilkunastu. Dziś mówi się już o znieważeniu języka jako wartości i degradacji jako instrumentu komunikacji. Jeżeli zważymy, że język powinien wspierać wartości ważne i zaakceptowane w kulturze euroatlantyckiej, zapisane w kilku ważnych dokumentach międzynarodowych takie, jak wolność, godność i równość, to liczne i niestety codzienne naruszenia tych wartości przez nieetyczne użycie słowa należy uznać za naruszenie praw albo ich podważanie. Zbadanie i zdiagnozowanie zjawiska nieetycznego użycia języka jest więc koniecznością. Następnym etapem działań w tej dziedzinie byłaby stosowna do sytuacji edukacja.
Założenia badawcze i metodologia
Etyka słowa nie wypracowała jeszcze własnych metod badawczych, kiedy podejmowaliśmy nasze zadanie. Ich wybór i przygotowanie zostały zatem oparte na analizie stosowanej przez badaczy zajmujących się manipulacją i reklamą, językoznawców zajmujących się tzw. językowym obrazem świata, narracjonistów oraz psychologów społecznych.
Mniej więcej od 1980 roku analizuje się w Polsce zjawisko nowomowy i różnego typu manipulacji. Wiadomo, że nieetyczne zabiegi manipulacyjne obejmują wszystkie właściwie poziomy języka – leksykę, frazeologię i semantykę, składnię i słowotwórstwo, a nawet szyk zdania. Podobnie przedstawia się perswazyjne użycie języka w reklamie czy rywalizacji politycznej. Wychodząc od opisu zabiegów o charakterze manipulacyjnym i perswazyjnym, postanowiliśmy więc obserwować nieetyczne zabiegi na wszystkich możliwych użyciach języka – od słów e funkcji epitetów po kształtowanie za pomocą słowa jakiegoś (nieprawdziwego, tendencyjnego itp.) obrazu świata w opowieści o polskiej rzeczywistości.
Staraliśmy się ustalić:
- Czy opinia publiczna wszystkim przyznaje takie same prawa naruszania norm etycznych posługiwania się językiem, czy są grupy mające większy margines swobody.
- Czy nieetyczne zachowania językowe wpisują się w teorię o uwiedzeniu mediów przez odbiorcę, czy przeciwnie – to media zabiegają o odbiorcę także za pomocą prezentowania prymitywnych, ale budzących zainteresowanie i dyskusję wypowiedzi.
- Kto ma wpływa na obniżenie normy etycznej wypowiedzi w przestrzeni publicznej, kto jest odpowiedzialny za obniżenie standardów etycznych użycia słowa.
- Czy istnieje grupa normotwórcza w zakresie etycznego użycia słowa.
- Czy orientacja polityczna i środowiskowa ma wpływ na nieetyczne zachowania językowe i jaki to może być wpływ.
- Czy możemy mieć wpływ na etyczny poziom debaty publicznej.
- Jakie są typowe nieetyczne zabiegi językowe i ich mechanizmy.
- Jak jest funkcja społeczna nieetycznych zachowań językowych w mediach.
- Jaki jest zakres zjawiska, jakie obszary komunikacji obejmuje.
- Jak jest przyczyna obniżenia się standardów etyki słowa w przestrzeni publicznej.
- Czy możemy mieć wpływ na zmianę obyczaju przynajmniej w przestrzeni publicznej.
W pierwszym okresie prac gromadziliśmy materiał z mediów – z prasy o zasięgu ogólnopolskim – dzienników, tygodników, portali internetowych o różnej orientacji światopoglądowej i politycznej, stenogramów sejmowych, audycji radiowych i telewizyjnych. Obserwowaliśmy (obserwacja uczestnicząca) język używany przez kluby dyskusyjne („Krytyka Polityczna” i „Klub Roninów”).
Na podstawie tego materiału zostały określone standardy etyczne posługiwania się językiem oraz typy naruszeń normy etycznej. (Zagadnienia te przedstawia książka Anny Cegieły Słowa i ludzie. Wprowadzenie do etyki słowa). Można było również określić obszar nieetycznego posługiwania się językiem i spory, w których badane zjawisko było szczególnie jaskrawe. Ich obserwacja umożliwiła wykrycie świadomych i celowych zabiegów naruszania normy etycznej oraz określenie typów tych zabiegów. Dobrym polem obserwacji była dyskusja o gender.
W drugim okresie analizowaliśmy już materiał według określonych kryteriów etyki słowa i mogliśmy podjąć się analiz problemowych.
Badania miały precyzyjniej określić zależności między rodzajami nieetycznych zabiegów słownych a ośrodkiem medialnym, który je stosuje, zbadać statystycznie, czy jakiś ośrodek polityczny lub medialny częściej niż inne posługuje się retoryką pogardy lub stosuje strategię wykluczania. Przedmiotem naszych dociekań były przede wszystkim sposoby wartościowania ludzi, ich postaw, poglądów, zachowań, sposoby dyskutowania z przeciwnikami w ważnych sporach publicznych, budowanie obrazu własnego obozu politycznego i obozu konkurentów politycznych. Obserwowaliśmy reakcje opinii publicznej oraz mediów na nieetyczne zachowania osób publicznych – polityków, publicystów i dziennikarzy, artystów.
Etyka słowa w przestrzeni publicznej (stan badań etapu pierwszego)
Etyka słowa bada i opisuje relacje działania językowego do świata osób i wartości. Działania te mogą być skierowane ku człowiekowi, służyć wartościom, wspierać je albo przeciwnie niszczyć ludzi i podważać sens istnienia wartości.[2] Etyczny wymiar działania w języku i za pomocą języka najpełniej ujawnia się w dyskursie publicznym. Dyskurs publiczny jest bowiem obszarem, w którym namacalnie mogą, a przynajmniej powinny się realizować uniwersalne wartości, takie jak wolność, równość, godność człowieka i solidarność (zwana wcześniej braterstwem) oficjalnie zadeklarowane i zapisane w ważnych dokumentach międzynarodowych.[3] Do tych ważnych wartości wypada również włączyć język nie tylko w jego konstytutywnej roli tworzenia każdej wspólnoty, lecz także w innych wielokrotnie opisywanych przez językoznawców[4] funkcjach (przede wszystkim poznawczej, komunikacyjnej, synergicznej).
Z perspektywy moralnej obserwujemy dziś w dyskursie publicznym (zarówno w jego głównym nurcie politycznym i medialnym, jak i w pobocznym, nieoficjalnym np. na forach) kilka negatywnych zjawisk. Są to: brak odpowiedzialności za słowo, znieważanie języka jako wartości oraz jego degradację jako instrumentu komunikacji, używanie języka jako narzędzia walki z innym człowiekiem oraz narzędzia manipulacji. Zjawiska te obecne są także w ważnych dyskusjach moralnych – starszych z lat dziewięćdziesiątych i nowszych z kilku ostatnich (np. w dyskusji o in vitro).[5] Charakterystyczne dla polskiego dyskursu publicznego, niezależnie od tego, kto go prowadzi, jest to, że ma on charakter konfrontacyjny (czemu sprzyjają media) oraz binarny nie tylko w okresach rywalizacji wyborczej. Te cechy dyskursu są niezwykle trwałe i sprawiają, że, jak pisze M. Czyżewski, świadek sporów na scenie politycznej lub w środkach masowego przekazu odnosi nieodparte wrażenie, że porozumienie między przeciwstawnymi stronami jest z gruntu niemożliwe, a stronom tym nie chodzi o nic więcej, aniżeli o nagłaśnianie własnych racji..[6] Z badań Obserwatorium etyki słowa wynika również, że obraz dwubiegunowości dyskursu powstaje niekiedy w sposób sztuczny, także wtedy, gdy stanowisk w sporze jest więcej lub nie są one spolaryzowane. Dychotomizują go media rywalizujące między sobą o pozycję lidera opinii. Ostra dyskusja publicystów sprawia wtedy wrażenie, że cały spór tak właśnie wygląda. W zasadzie konfrontacyjność i agresja to zjawiska typowe dla kampanii wyborczych. Po ich zakończeniu dyskurs nie jest już tak dynamiczny i nastawiony na konfrontację. Polski dyskurs publiczny odznacza się trwałością tych cech oraz bardzo wyraźną tendencją do odbierania lub ograniczania prawa udziału w sporze stronie przeciwnej. Podział na tych, którzy zasługują na miejsce w dyskursie i tych , których się z niego wyklucza, wyraźnie też przestaje mieć charakter symboliczny. Nie wyklucza się w Polsce ugrupowań skrajnych (te właściwie zostały już wykluczone). Wyklucza się po prostu przeciwnika. Dyskurs publiczny stał się zespołem strategii komunikacyjnych, wśród których podstawowe miejsce zajmuje retoryka pogardy i wykluczania uzasadniająca stwierdzenie: dyskurs jest nasz i to my mamy nad nim władzę. Tej zasadzie podporządkowane zostało również użycie języka. Wydaje się,[7] że zabiegi tego rodzaju mają funkcję identyfikacji oraz pozycjonowania mediów i wcale nie służą jedynie politykom. Określenie się wobec działania politycznego, interpretacji wydarzeń, polityka, ustawy, programów szkolnych, obchodów rocznic itd. jest określeniem własnej pozycjo wobec innych mediów oraz wobec opcji politycznych.[8] Władza nad dyskursem oraz określanie własnej pozycji wyraża się np. w definiowaniu, a właściwie redefiniowaniu pojęć. Tolerancja dla mediów liberalnych oznacza akceptację różnic między ludźmi, ich odmienności, prawa do przekonań i własnego stylu życia, dla mediów prawicowych jest propagandą homoseksualizmu oraz ideologii gender, czyli tolerancją zła. Pojęcie narodu rozumiane jest również pragmatycznie: może nazywać elektorat prawicy, zastępować pojęcie społeczeństwa, wierzących lub określać wspólnotę etniczną. Definicje takich pojęć są sygnałami rozpoznawczymi przynależności dyskursu lub, mówiąc inaczej zawłaszczaniem języka.
Filozofowie, językoznawcy, retorycy mówiący o możliwościach porozumienia między uczestnikami sporów publicznych są uznawani za idealistów albo wręcz za nieszkodliwych, ale i nieużytecznych epigonów minionej epoki, ich teorie traktuje się nieco za dosłownie.[9] Aktorzy polskiej sceny politycznej i mediów najwyraźniej przystają na to, że każda dyskusja jest formą walki, a prawda i szacunek dla drugiego to zbędny luksus, na który nie stać polskich mediów.
Nieetyczność językowa polskiego dyskursu przejawia się zarówno w postawach wobec sytuacji komunikacyjnej, przedmiotu dyskusji, jak i wobec innych uczestników sporu.
Zacznijmy od postaw uczestników dyskursu wobec sytuacji komunikacyjnej. Dyskusje o aborcji, in vitro i o związkach partnerskich pokazały, po pierwsze, że podjęto dyskusję niespełniającą warunków racjonalności, pozorną, bez intencji negocjacji warunków komunikacyjnych, po drugie, że z góry zakładano pokonanie przeciwnika, a nie dyskutowanie z nim, załatwienie partykularnych interesów, nie zaś spór o dobro sprawy, po trzecie, przyjęto, że przeciwną stronę można wyeliminować, albo chociaż zdyskredytować, ośmieszyć i zmarginalizować. Nie musi się wysłuchiwać jej racji. Do dyskusji nad ustawami uczestnicy sporu podchodzili, mając przekonania nieoparte na wiedzy racjonalnej albo, co gorzej, z uprzedzeniami do drugiej strony sporu.[10] W dyskusji nad ustawą o in vitro nie próbowano rozpoznać intencji uczestników sporu, przypisywano sobie nawzajem jedynie złe intencje. Media zaogniły ten spór, eksponując niefortunne i nie najważniejsze wypowiedzi. Zwolennikom metody in vitro zarzucano chęć wprowadzania do medycyny zasad eugeniki, wspieranie lobby lekarskiego, samą metodę porównano z aborcją i uznano za najcięższy grzech człowieka przeciw Stwórcy. Kościołowi stawiano zarzut hipokryzji, posądzano o chęć sprawowania władzy nad wszystkim ludźmi, także niewierzącymi i porównywano go z talibami.
Stosunek uczestników dyskursu do przedmiotu sporu wymaga rozeznania, możliwości wniesienia oraz uzasadnienia istotnych racji. Dyskutujący nie mieli jednak właściwego rozeznania w kwestiach, o których dyskutowali, chociaż mogli skorzystać z ekspertyz. W dyskusji nad ustawą antyaborcyjną, kiedy już ekspertyzy zostały przygotowane, strona zwana pro life zanegowała kompetencje i bezstronność ekspertów drugiej strony i za wszelką cenę starała się unieważnić udokumentowane przypadki chorób uniemożliwiających urodzenie dziecka (bo groziłoby to utratą życia kobiety), czyli zaprzeczać faktom po to, by doprowadzić do całkowitego zakazu aborcji także ze wskazań medycznych. Selekcja i negacja rzeczowych argumentów drugiej strony spowodowała przeniesienie całej dyskusji na poziom ideologiczny. Przedmiotem sporu miała być ochrona dziecka poczętego, stała się nim wygrana pro life za wszelką cenę, także za cenę życia matki, a także rola kobiety w społeczeństwie. (Rolę te określono jako rolę strażaka idącego do pożaru i gotowego poświęcić życie.)
W sporze o in vitro posłowie byli zobligowani do prawnego skonkretyzowania na poziomie ustawodawczym zasad Konwencji Bioetycznej Rady Europy (konwencję podpisał rząd Jerzego Buzka w 1999 roku). Oznacza to, że powinni określić zasady ochrony embrionów ludzkich i prawnie wyrazić prymat interesu i dobra jednostki nad wyłącznym interesem społeczeństwa i nauki. Od 2006 roku posłowie nie przygotowali ustawy, natomiast uczestnicy sporów – głównie przedstawiciele partii, Kościoła i dziennikarze sprowadzili spór do postaci postęp kontra kościół, albo eugenika kontra ofiara. Do dziś nie zlecono analizy standardów postępowania w klinikach zajmujących się zapłodnieniem pozaustrojowym, co powinno być podstawą dyskusji o ustawie bioetycznej. Uczestnicy sporu dyskutowali o czymś, czego dobrze nie znali. Politycy próbowali uzyskać korzyści partyjne na licytacji, kto przyzna więcej praw bezpłodnym parom lub parom homoseksualnym i, choć niczego nie ustalono, obiecywano finansowanie procedury z budżetu NFZ. O zainteresowaniu posłów problemem in vitro świadczy też fakt, że na posłuchanie obywatelskie w sejmie oprócz Marka Balickiego nie przyszedł żaden z nich.
Biorący udział w sporze księża posłużyli się niesprawdzonymi informacjami dotyczącymi rozpoznawalnych wad genetycznych u dzieci z in vitro dostarczonymi przez uczestników sympozjum w Białymstoku. (W Polsce zbadano tylko 16 dzieci urodzonych dzięki metodzie in vitro, co nie daje podstaw do jakikolwiek uogólnień).
Z kolei przedstawiciele mediów opowiadających się za wprowadzeniem in vitro, nawet nie spróbowali się dowiedzieć, na czym opierają się argumenty przedstawicieli Kościoła, skąd księża protestujący przeciw powoływaniu dodatkowych zarodków czerpią swoją wiedzę o ich wykorzystywaniu w eksperymentach genetycznych.[11] Przyjęcie przez dziennikarzy postawy ignoranta ale z wyrazistymi przekonaniami doprowadziło do skrajnej antagonizacji stron sporu i jego obserwatorów. Nieprofesjonalnym i nierzetelnym opisem problemu zdezorientowali ludzi zainteresowanych metodą in vitro i wywołali niechęć do Kościoła i katolików. Strona kościelna z kolei manipulowała obrazem metody in vitro, a tym samym przedmiotem sporu i kładła nacisk na sprzeczność metody z prawem naturalnym, co dla ludzi niewierzących nie mogło stanowić istotnego argumentu. Z jednej strony dziennikarze nie rozumiejący, czym jest ekskomunika, pisali, że Kościół straszy nią bezpłodnych rodziców i sprowadzali postawę Kościoła do formuły prawo naturalne zabrania in vitro. Nie pytali ani o znaczenie terminu prawo naturalne, ani o jego konkretne odniesienie. Z drugiej strony prasa katolicka pisała o tym, że, aby urodzić dziecko z in vitro, trzeba poświęcić nawet kilkadziesiąt zarodków. Tymczasem standardy w polskich klinikach są bardzo wysokie, a troska o zarodki wyższa niż w wielu innych krajach europejskich.[12]
W postawach uczestników przywołanych tu sporów wobec warunków i przedmiotu dyskusji ujawniły się więc różne nieetyczne zachowania.
Po pierwsze, kształtowano obraz przedmiotu sporu w sposób nieprawdziwy, ale korzystny dla jednej ze stron i zgodny z jej przekonaniami. Na przykład, dla jednej strony sporu in vitro mogło być młodszą siostrą eugeniki, technologią i biznesem lobby lekarskiego, dla drugiej szansą, metodą prowadzącą do urodzenia własnego dziecka, wręcz odblaskiem łaski bożej.
Po drugie, eliminowano (selekcjonowano) informacje o przedmiocie sporu korzystne z racjonalnego punktu widzenia dla drugiej strony. Na przykład marginalizowano dylemat moralny związany z wyborem między śmiercią matki a usunięciem ciąży grożącej jej życiu.
Po trzecie, ideologizowano spory, hamując rzeczową dyskusję. Argumentom takim, jak cierpienie, zagrożenie życia, naturalna potrzeba urodzenia własnego dziecka przeciwstawiano zasady religijne.
„Niepłodność to trauma na całe życie” – mówi jedna z dyskutujących o in vitro kobiet. Inna dodaje: „Niepłodność to choroba. Nie umiera się od niej. Ale umiera się od środka”.( Chcę urodzić dziecko, to moje prawo, „Dziennik”, 29.12.2008) Biskup Pieronek: „Pary korzystające z in vitro mówią: mamy prawo do dziecka. Pytam się: jakie prawo? Skąd to prawo wynika? (…) Każde dziecko jest darem bożym, niezależnie od tego, jak przyszło na świat i co towarzyszyło jego poczęciu. Ale ta prawda nie daje podstaw do twierdzenia, że mamy prawo manipulować życiem i zastępować naturalny proces poczęcia. (…) Nie wolno myśleć, że skoro Bóg nie obdarzył mnie dzieckiem, to mam prawo starać się o nie wbrew Jego woli”. (Wiadomości, onet.pl, 16.01.2009.
Po czwarte dychotomizowano go, sprowadzając wszystkie problemy do dwóch stanowisk, zwykle związanych jeszcze z dwiema orientacjami politycznymi (prawica i lewica), co nie odpowiada ani podziałowi stanowisk w sporze ani sytuacji na scenie politycznej. Obserwator sporu ma wrażenie, że można być za in vitro albo przeciw niemu, a nie widzi problemów znacznie bardziej skomplikowanych, które ustawa powinna regulować (np. ochrona zarodków, liczba zabiegów, które może mieć jedna kobieta itp.). Media tak kształtujące obraz dyskursu naruszają natomiast zasady etyki dziennikarskiej i uczestniczą w rozgrywkach politycznych. W tym wypadku bowiem dychotomizację sporu wzmacnia nie tylko na opowiedzeniu się dziennikarzy za wprowadzeniem metody, lecz także przedstawianie przez nich obrazu partii i polityków jako tych wrażliwych na ludzkie cierpienie zwolenników ustawy zezwalającej na zabiegi oraz tych ograniczanych przez Kościół jej przeciwników. Biorąc pod uwagę fakt, że dyskusja o in vitro jest jednym z ważniejszych sporów moralnych epoki, media powinny go pokazywać rzetelnie, nie przyjmując żadnego stanowiska. Opowiadanie się po którejkolwiek ze stron nie pomaga w rozstrzygnięciu sporu, służy raczej walce z jakimś przeciwnikiem. Tymczasem czytamy: In vitro. Talibów wojna z dziećmi (okładka Newsweeka z lipca 2012), „Kościół zatracił miarę” (tytuł w GW.15.04.2013), mamy coś w rodzaju stanu wyjątkowego 9GW 15.04.2013), arcybiskup Hoser zagroził posłom popierającym in vitro ekskomuniką [13] (GW, 09.04.2013), Dobrze by więc było, gdyby zamiast analizować niefrasobliwość rzekomych ”techników”, duchowni przyjrzeli się własnej (GW, 02.01.2012). Takie wypowiedzi niezależnie od ich wartości racjonalnej odbierane są przede wszystkim jako atak na Kościół, a także opowiedzenie się po stronie lewicy.
Postawy uczestników dyskursu wobec partnerów również są uwarunkowane w znacznej mierze przez przekonania, emocje oraz orientację ideologiczną lub polityczną, a w mniejszym stopniu przez wiedzę i inne czynniki racjonalne. Mówiąc inaczej, w sporach publicznych częściej daje się upust emocjom, reaguje na pozycję i przynależność polityczną lub religijną oponenta, a nie na sens jego wypowiedzi, dyskutuje się, aby z nim wygrać, bo to daje siłę, pozycję, władzę oraz oglądalność. Przeciwnik w sporze przestaje być rozmówcą, staje się wrogiem, którego należy zniszczyć. Obserwator jest również nastawiony na to, że właśnie niszczenie przeciwnika zobaczy. Zjawisko to widoczne jest już w tytułach tekstów medialnych, np. Prof. Pawłowicz masakruje Kuźniara (Fronda,25.05. 2013).
Większość z obserwowanych przeze mnie sporów ma charakter retoryczny nie merytoryczny, konfrontacyjny, nie racjonalny. To, co w dyskursie ostatnich dwudziestu lat wydaje się charakterystyczne, to właśnie tendencja do konfrontacji, do szukania winnego, odpowiedzialnego za niewłaściwy stan rzeczy, zamiast do szukania rozwiązań oraz przekonanie, że spór toczy się po to, żeby ktoś go wygrał, a wygrany może być tylko jeden. Oto charakterystyczny przykład jednego z takich właśnie głosów w sporze: „To, że in vitro jest w Polsce całkowicie dozwolone i nieuregulowane, co prowadzi do różnych nieszczęść, jest zawinione przez Kościół, który odmawia państwu prawa do uregulowania in vitro, oczekując nierealistycznie całkowitego zakazu” (J. Hartmann, GW 25.02.2013.)
Media przedstawiające dyskurs wspierają te negatywne tendencje, eksponując te zachowania uczestników sporu, które decydują o jego dychotomicznym i konfrontacyjnym charakterze , nie hamują zachowań określanych jako tzw. techniki forsowania, przeciwnie same je wykorzystują.
Do programów o ważnych problemach moralnych i politycznych zaprasza się ludzi o skrajnych poglądach, mających krańcowo różne postawy i przedstawia się ich jako reprezentantów dwóch stron sporu. Czy są oni rzeczywiście reprezentantami stron, to kwestia bez znaczenia. Ważne staje się to, by mieli różne zdania na jeden temat, by dyskusja stała się wojną, by antagoniści się atakowali. Wtedy zwiększa się oglądalność i przybywa tematów do kolejnych audycji. Takie postępowanie zwiększa stopień dychotomizacji sporu, odbiera debacie walor racjonalności, gdyż uczestnicy sporu medialnego zamiast posługiwać się argumentami, prezentują swoje przekonania i opinie, co antagonizuje również uczestników debaty właściwej. A język, który wspólnotę konstytuuje, staje się narzędziem jej destrukcji. Wyraźnie widać to w dyskursie o in vitro, w dyskursie smoleńskim, dyskursie narodowym i innych. Ludzie, którzy dyskusję podjęli, stopniowo zmieniają się z dyskutantów we wrogów.
Rejestr nieetycznych zachowań językowych jest długi. Obejmuje stereotypizację, stygmatyzowanie, uwłaczanie, dyskredytację, często połączoną z hiperbolizacją, degradację, marginalizację, pogardę, wykluczanie, arbitralną zmianę znaczeń, używanie zgubnej koniunkcji, budowanie fałszywych alternatyw.[14] Zabiegi te stosują wszyscy uczestnicy dyskursów. Zmienne są tylko proporcje doboru środków z tego arsenału i stylistyczny charakter zabiegów językowych.
To, co wydaje się najgroźniejsze, to powtarzalność schematu obecnego wcześniej w systemach totalitarnych i znanego z publikacji Jeana Hatzfelda o wojnie Hutu i Tutsi, schematu strategii nienawiści, nazwanego przez Giorgio Agambema włączającym wykluczaniem. Stosuje się je wobec wybranych osobników i polega na tym, że odbiera się im prawa uczestnictwa w dyskursie, w gruncie rzeczy odbierając także ludzkie. Wyłączonych można wyśmiewać, obrażać, poniżać oraz izolować. W ten sposób narusza się ważne wartości: równość i wolność (bo podważa się prawo inkluzji w komunikacji) oraz godność (bo okazuje się pogardę i nienawiść).
Strategia nienawiści ma kilka etapów.
Pierwszy to kształtowanie czyjegoś negatywnego obrazu, (czyli zabiegi dyskredytacji i stygmatyzowania). Osoba lub grupa tak opisywana ma wyłącznie cechy negatywne, budzące odrazę, pogardę. Nie jest ważne, czy cała grupa ma takie negatywne i dyskredytujące cechy. Ważne, by został ukształtowany pewien stereotyp grupy i przekonanie, że odznacza się nimi każdy z jej członków. Tak więc najpierw odbywa się etykietowanie, a potem stygmatyzacja.
I oto historyk z IPN-u to gorszy, marny i tendencyjny historyk, będący pod wpływem PiS-u i szukający kwitów na Wałęsę, dziennikarz prawicowy to zwolennik sekty, bezrobotny to osoba roszczeniowa, niezaradna, matka kilkorga dzieci to kura domowa zdominowana przez męża o osobowości macho, przeciwnik małżeństw homoseksualnych to nie sceptyk, lecz przedstawiciel Ciemnogrodu, przynoszący wstyd Polsce. Liberał to przeciwnik normalnej rodziny, negujący zdrowe zasady moralne. Jeśli cała grupa nie ma wszystkich negatywnych cech, to i tak można jej to przypisać:
„Nietrudno przewidzieć, jak wyglądałaby dyskusja polityczna na ten temat. (antykoncepcji) Rozgrzana do czerwoności prawica rzucająca oskarżenia o eugeniczne ciągoty, o zmuszanie katolików do grzechu, uderzanie w katolicką rodzinę i prawo naturalne, mantry znane od lat” (Polityka 08.05.2013, s.27)
Po stworzeniu pewnego stereotypu (odebraniu wielowymiarowości grupie) można ją degradować, czyli uzupełniać obraz o kolejne negatywne cechy coraz bardziej obraźliwe. Można ukazać jej obraz jako grupy niebezpiecznej, zagrażającej prawom innych. Zwolennik sekty smoleńskiej stanie się na tym etapie fundamentalistą albo osobą bezprawnie wyłudzająca odszkodowania od państwa. Oto kilka wymownych przykładów:
Krzepnie nam sekta bez wiary w zwycięstwo, ale z wiarą w trwanie. Złorzeczenia i paranoiczne podejrzenia powodują, że coraz głębiej wchodzimy w szczegóły, jak poćwiartowane były ciała, potem jak pięknie niektóre zszyto, a innych nie udało się nic a nic (…) Paranoicy wszystkich krajów łączcie się!. (Newsweek, 06.11.2010)
Polskiej zimnej wojny nie da się wytłumaczyć bez psychologii. (…) Kluczem jest osobowość prezesa. Zaprzyjaźniony psychiatra postawił diagnozę, ale zakazał jej publikowania. (Newsweek, 25.09.2010)
Odpowiednio zohydzony osobnik lub grupa nie mają już praw. Nie stosuje się już wobec nich reguł obowiązujących wobec innych członków społeczeństwa i nie wywołuje to protestów. Można nazywać ich zwierzętami, chorymi psychicznie, fundamentalistami katolickimi (licząc na skojarzenia z fundamentalistami islamskimi), hienami cmentarnymi, małpą z brzytwą, naruszać tabu kulturowe, czyli np. wyśmiewać ich poczucie straty bliskich, nawet opluwać i bić. Deklaruje się, że dorżniemy watahę, albo że raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę.
Zawieszenie normalnych praw ilustrują też słowa odnoszące się do głowy państwa:
Lech Kaczyński nie wie, kto stał za tym atakiem, ale cieszy się, że żyje, niestety jest odosobniony w tym uczuciu.( J. Wojewódzki, Poranny WF 19.03.2009) Mały, głupi, niedorozwinięty człowiek, zwany prezydentem Polski, Lech Kaczyński. (M. Figurski, Poranny WF 19.03.2009)
Już sam fakt, że nie ma brata bliźniaka, staje się wielką zaletą. ( Newsweek, 31.04.2010)
Kiedy znamy kogoś, kto ma pisowskie poglądy, mówimy o takim osobniku, jakby był chory na wstydliwą chorobę. (Newsweek, 08.01.2011)
Warto zauważyć, że podstawą takich działań jest swoiste przekonanie grupy perswazyjnej o istnieniu jakiegoś wyobrażonego ładu opartego na słusznych zasadach. Ani ten ład, ani budujące go zasady nie są konkretne. Ważne, że są one tworzone przez ludzi, a niszczone przez innych – nieludzi, antyludzi groźnych, chorych na paranoję, mających kompleksy przeszłości, niemoralnych. W imię pozornego ładu można tych obcych, nieludzi słownie obrażać, stygmatyzować, marginalizować. Taki rodzaj myślenia stanowi niebezpieczne usprawiedliwienie, przyzwolenie na dalsze dehumanizujące działania słowne i, jak pokazuje historia, fizyczne. Te działania to najpierw zwykle postulaty wykluczenia lub co najmniej ograniczenia praw. Oczywiście nie wszystkie tego rodzaju zachowania słowne mają taki systematyczny charakter. Systematycznie buduje się obraz kościoła, który zajmuje się odzyskiwaniem majątku, robieniem mętnych interesów, hamowaniem postępu w medycynie, kontrolowaniem życia seksualnego katolików oraz pedofilią. Taki kościół należy z dyskursu wykluczyć i to zostaje sformułowane explicite:
„A po co w ogóle pytać biskupów o zdanie? Kościół ma prawo swoje zasady religijne i moralne egzekwować na terenie, który jest mu właściwy – np. w konfesjonale. Tam można sprawować władzę nad sumieniem jednostki. Mam wrażenie, że wprawdzie rząd formalnie nie pytał o zdanie biskupów, ale zachowuje się, jakby pytał. Podobnie media – jak gdyby pytały Kościół, na co pozwoli, a na co nie pozwoli. A Kościół to wykorzystuje, by zaprzęgać państwo do obrony swoich wątpliwych wartości. Chodzi przede wszystkim o władzę nad ludźmi. Biskupi doskonale wiedzą, ile mogą osiągnąć swoimi religijnymi środkami. Sięgają więc po władzę poza Kościołem, wywierają presję na rząd i domagają się ustaw takich lub innych, które by Kościołowi pomagały utwierdzać zasięg wpływów religii. (…) Powstaje też pytanie, na czym kler opiera swoją pewność siebie, bo ani moralnych, ani intelektualnych podstaw do tego nie widać”. (B. Łagowski, „Gazeta Wyborcza”, 28.12.2007.)
Wykluczający charakter ma też wypowiedź Jacka Żakowskiego, będąca elementem szerszej oceny pracy ministra Gowina: Wydaje mi się, że jest to jeszcze gorszy chwast polityczny niż Jan Rokita czy Zyta Gilowska, którzy symbolizują najgorszy okres Platformy. (GW, 24.08.13) Zabawna, zdaniem dziennikarzy , propozycja uczniów wobec ministra edukacji: Giertych do wora, wór do jeziora nie wpisywała się już w szersze i systematyczne działania językowe, chociaż jej tolerowanie było świadectwem przyzwolenia na takie działania.
Czy na pewno mamy prawo do takich wypowiedzi w przestrzeni publicznej?
Wypowiedzi wykluczające to jedno z najcięższych rodzajów przestępstw wobec partnerów/wrogów w dyskursie. Warto jednak zauważyć, że szkodliwe są i te mniej groźne: nazwanie homoseksualistów bezproduktywnymi społecznie (a więc zbędnymi ze społecznego punktu widzenia), przedstawianie Ukrainek jako osób gorszych, nie zasługujących na szacunek, nad którymi Polak ma władzę, kibiców jako kiboli, uczestników Marszu Niepodległości jako faszystów szerzących za pomocą transparentu „Bóg honor i Ojczyzna” język nienawiści. Wyraźnie widać tu nawiązanie do niechlubnej tradycji nowomowy – odświeżania sprawdzonych mechanizmów arbitralnego nadawania znaczenia wyrazom i pragmatycznego używania określeń wartościujących: faszysta to ‘uczestnik Marszu Niepodległości’ , bojówkarz z Niemiec napadający grupę rekonstrukcyjną to członek Antify, który uchronił pokojową manifestację od masakry.
Stosunkowo nowy (około dwudziestoletni) wydaje się natomiast mechanizm zgubnej koniunkcji ( zaraźliwego sąsiedztwa ) – nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę; aborcja, eutanazja, zawodowa praca kobiet; bezrobocie, alkoholizm, narkomania, małodzietność; pedofilia, prostytucja, pornografia i antykoncepcja. Nie pojmuję, dlaczego ten pierwszy szereg został przez Magdalenę Środę oceniony publicznie jako dowcipny i niewinny. Łączy przecież manifestacyjnie nazwy dwóch przestępstw z wiarą, sugerując, że wiara w Boga też jest przestępstwem.
Zachowania nieetyczne, także nieetyczne językowo, widzi się przede wszystkim przez pryzmat ich skutków społecznych. Na zakończenie wskażę więc kilka takich szczególnie niepożądanych rezultatów nieetycznego użycia słowa w dyskursie.
Pierwszym negatywnym efektem braku etyczności w komunikacji jest utrwalenie fałszywego i uproszczonego obrazu problemu i uczestników sporu wyobrażonego w fałszywej alternatywie. Na przykład : europejskość albo patriotyzm; homofobia albo nowoczesna ustawa partnerska; zaścianek, Ciemnogród albo in vitro; ciemna prawica albo nowoczesna lewica; albo aborcja i eutanazja albo klechistan / dyktatura kleru; albo Żyd, albo patriota, albo konserwatysta, albo światły obywatel, czyli albo my albo wy. Tak skonstruowana sztuczna alternatywa oznacza faktycznie bezalternatywność lub nakaz określonego przez innych wyboru. Z etycznego punktu widzenia jest zatem mającym charakter manipulacyjny ograniczaniem autonomiczności (suwerenności) jednostki.
Drugim skutkiem jest utrwalanie się uproszczonego, stereotypowego myślenia o przeciwniku w sporze sugerowanego głównie przez media, a będącego wynikiem wiary w ukrytą teorię osobowości: jeśli ktoś jest liberałem, to jest zwolennikiem aborcji, eutanazji, związków partnerskich; jeśli jest katolikiem (katolem), to na pewno jest ciemniakiem, przeciwnikiem antykoncepcji; jeśli jest prawicowcem albo pisowcem, to jest fundamentalistą katolickim, jeśli ktoś jest liberałem, to nie może być patriotą, jeśli jest pisowcem, to może świętować tylko przegrane powstania i inne smutne rocznice.
Te dwa zjawiska utrwalają dychotomię polskiego dyskursu publicznego. Język zamiast pełnić funkcje synergiczną, pomagać we wspólnym działaniu, sprzyja budowaniu czarno-białej rzeczywistości, utrwala stereotypy i sprzyja rodzeniu się uprzedzeń.
Za trzeci negatywny rezultat nieetycznego traktowania możliwości dialogu uznałabym wiarę w jeden obowiązujący wzorzec myślenia sugerowany przez media i oparty na ideologii poprawności politycznej lub sile grupy perswazyjnej uznający tylko jedną rację – kwintesencją takiego myślenia są dwie wypowiedzi – Kolendy-Zaleskiej: Żadne fakty nie mogą zmienić rozstrzygnięć komisji Millera i Tekielego: Bioterapia, różdżkarstwo i joga to pakt z szatanem.
Przekonanie, że mamy prawo naruszać czyjąś godność, równość, że przysługuje nam prawo ograniczania czyjeś wolności w imię jakiegoś wyimaginowanego ładu i dlatego, że jacyś oni na to zasłużyli, to kolejny, czwarty rezultat nieodpowiedzialnego traktowania sytuacji sporu. Przekonanie takie to w gruncie rzeczy przekonanie o tym, ze jakiejś grupie przysługuje władza nad mową i nad inną grupą ludzi. To również krok w stronę banalizacji nieetycznych wypowiedzi publicznych – tak często mówi się przeciw człowiekowi, że nie warto już tego piętnować, można nie zwracać na to zjawisko uwagi. Taki rodzaj myślenia to przejaw moralności kolektywnie zredukowanej, rezygnującej z refleksji nad wartościami i odpowiedzialności za nie.
Badania statystyczne (drugi etap)
Przeprowadzone badanie miało charakter statystyczny i opierało się na listach frekwencyjnych zawierających słownictwo czterech tygodników opinii o najwyższych wskaźnikach sprzedaży: „Polityki”, „Newsweeka”, „W Sieci” i „Do Rzeczy”. W badaniu nie został uwzględniony odnotowywany wśród czołówki polskich tygodników tygodnik „Gość Niedzielny” ze względu na swój odmienny charakter (pismo ma profil katolicki) oraz inną formę kolportażu (rozprowadzany jest w kościołach). Pod uwagę wzięty został roczny okres: od lipca 2013 do czerwca 2014 roku. Tak długi przedział czasowy umożliwił sformułowanie bardziej ogólnych wniosków, niedeterminowanych specyficzną tematyką dominującą w danym momencie.
Do próby trafiały wszystkie teksty z działów: temat tygodnia, kraj lub Polska (w zależności od tygodnika), społeczeństwo oraz polityka (dział tygodnika „Polityka”, który w pewnym momencie został przekształcony w dział społeczeństwo). W dalszej kolejności wszystkie teksty zostały zapisane w sposób ciągły (wraz z tytułami, ale bez nazwisk autorów). W ten sposób powstały cztery odrębne korpusy, które następnie – by umożliwić miarodajne badania komparatywne – zostały sprowadzone do tej samej długości: 700 000 wyrazów każdy.
Periodyki uwzględnione w badaniu reprezentują dwa odmienne i z łatwością dające się wyodrębnić światopoglądy. Tygodniki „W Sieci” i „Do Rzeczy” można określić mianem konserwatywnych lub prawicowych, dwa pozostałe tygodniki mają profil liberalny. Ten wyrazisty podział badanych periodyków na dwie grupy zdeterminował kierunek, w jakim poszła dalsza analiza ich języka. Cztery utworzone pierwotnie korpusy tekstów zostały połączone według kryterium profilu ideologicznego pisma, a następnie na ich podstawie – za pomocą programu Smyrna – sporządzono dwie listy frekwencyjne zawierające słownictwo tygodników konserwatywnych i liberalnych. Oczywiście taka decyzja – implikująca komparatywny charakter badań – wiąże się z pewnym uproszczeniem, niewątpliwie jednak na plan pierwszy w tygodnikach o tym samym profilu ideologicznym wysuwają się głębokie podobieństwa w kreowanej wizji świata. Podobieństwa te – dotyczące nie tylko stosunku do rzeczywistości (w tym przede wszystkim wartości), lecz także podstawowych cech językowych – sprawiają, że pewien stopień uogólnienia wydaje się usprawiedliwiony.
***
Na podstawie badania statystycznego opartego na dwóch listach frekwencyjnych obejmujących słownictwo tygodników konserwatywnych oraz liberalnych udało się wysnuć kilka podstawowych wniosków. Po pierwsze, język tygodników prawicowych zdecydowanie silniej nacechowany jest wartościami i antywartościami. Nawet te o charakterze wybitnie liberalnym pojawiają się częściej w tekstach „Do Rzeczy” i „W Sieci” niż „Polityki” i „Newsweeka”. Dodatkowo w prasie konserwatywnej ujawnia się silny negatywizm związany ze szczególnie częstym przywoływaniem wartości i wartościowań ujemnych.
Po drugie, dziennikarze tygodników opinii niejednokrotnie posługują się językiem skrajnie agresywnym, nieetycznym, stygmatyzującym, a jeśli już się od takiego powstrzymują, dyskredytują określone grupy (ideologicznie obce) za pomocą manipulacyjnie opracowanego metatekstu, w którym przypisują im język i sposób myślenia niekoniecznie przysługujące ich reprezentantom, a z pewnością nie wszystkim. Gdyby nie ta – popularna i niezwykle często wykorzystywana – technika sprzęgnięta z ironią, pewne nieetyczne zwroty, nominacje i inne określenia być może umarłyby śmiercią naturalną. Są jednak podtrzymywane przy życiu, i to przez stronę, która teoretycznie z nimi walczy. Rodzi się zatem pytanie: czy piętnowanie zachowań nieetycznych, nieprzystających do społeczeństw demokratycznych pełni pozytywną funkcję edukacyjną i wzorcotwórczą, czy może jednak w większym stopniu szkodzi dyskursowi publicznemu, bo upowszechnia i nagłaśnia zachowania nieakceptowane, a być może również w konsekwencji utrwala je i prowadzi do bezrefleksyjnego ich naśladowania? Trudno zresztą w większości użyć metatekstowych i innych przytoczeń dopatrzyć się funkcji potępienia nieetycznych zachowań językowych. W większości na plan pierwszy wysuwa się chęć dyskredytacji przeciwnika ideologicznego za pomocą stereotypizującego przypisania mu niekorzystnych właściwości. Niewiele jest w objętych badaniem tygodnikach elementów dyskusji społecznej, a taka właśnie – jak się wydaje – powinna toczyć się na łamach prasy. Argumenty racjonalne ustępują stygmatyzującym nominacjom, nacechowanym emocjonalnie wizjom wielkiego zagrożenia, manipulacjom i arbitralnym przekształceniom znaczeń. W ten sposób obecny w społeczeństwie podział się utrwala, a lektura tygodników może jedynie prowadzić do dalszej polaryzacji postaw
Szczególnie agresywny język pojawia się w prasie o profilu konserwatywnym, co jest dość oczywistą konsekwencją wysokiego stopnia jego aksjologizacji. Bardzo często pojawiają się wypowiedzi, w których przeciwnicy ideologiczni pozbawieni są wszelkich cech ludzkich. Dzięki temu periodyki te mogą czytelnikom wydawać się atrakcyjniejsze, na co składa się ich duża wyrazistość, jednak równocześnie tracą w ten sposób szansę na dotarcie do osób, których poglądy choć w niewielkim stopniu odbiegają od promowanych na ich łamach. Typowy dla kreowanego tu obrazu rzeczywistości negatywizm również nie pozostaje bez znaczenia.
Po trzecie wreszcie, mimo że w analizowanym materiale nie znalazły się teksty stricte publicystyczne, takie jak felieton czy komentarz, próżno szukać w nim funkcji informacyjnej jako dominującej. Na plan pierwszy wysuwa się funkcja perswazyjna. Dziennikarze na wzór polityków zajęli miejsce po jednej ze stron barykady i – posługując się językiem wielokrotnie przypominającym ich mowę – prowadzą wojnę z przeciwnikiem ideologicznym, ośmieszając go, obrażając i usuwając poza nawias. Tygodniki opinii nie sprzyjają więc porozumieniu społecznemu, nie zachęcają do powściągliwości i otwartości, nie poszerzają horyzontów. Nastawione są na utrwalanie spolaryzowanych postaw i zacieśnianie więzów wewnątrzwspólnotowych, z pominięciem jednak wspólnoty najważniejszej – wspólnoty wszystkich Polaków.
Przykładowa charakterystyka próby materiałowej – neologizmy jako broń w sporach publicznych
Jednym z częściej powtarzających się zarzutów, jakie wysuwają pod adresem swoich adwersarzy poszczególni uczestnicy dyskursu publicznego, toczącego się w Polsce w ostatnich latach, jest posądzenie o działania nieetyczne i manipulacyjne. Celem prowadzonych przeze mnie badań było ustalenie, czy zarzuty te są uzasadnione, a jeśli tak, to czy możliwe jest wskazanie, kto z nadawców uczestniczących w dyskursie publicznym ponosi za takie działania największą odpowiedzialność.
W okresie wyznaczonym jako czas trwania projektu niemożliwe było obejrzenie, a także rzetelne i dokładne przeanalizowanie wszystkich zabiegów językowych stosowanych przez wszystkich uczestników dyskursu publicznego. Dlatego prowadzone badania ograniczyłam do jednego typu zabiegów, mianowicie do neologizmów słowotwórczych. Przez neologizm słowotwórczy rozumiem takie wyrażenie, które nie zostało jeszcze odnotowane w słowniku współczesnej polszczyzny ogólnej oraz które zostało utworzone z wykorzystaniem środków słowotwórczych opisanych m.in. w Gramatyce współczesnego języka polskiego[15].
Analizowane neologizmy słowotwórcze zostały utworzone od wyrażeń należących do następujących pól semantycznych: (a) nazwy własne (ze szczególnym uwzględnieniem nazw własnych oznaczających uczestników dyskursu publicznego), (b) słownictwo związane z tzw. nowymi mediami i różnymi zjawiskami (w tym zjawiskami społecznymi), które są z tą dziedziną bezpośrednio związane, (c) ciało, płeć i zachowania związane z płcią człowieka, (d) pozostałe neologizmy słowotwórcze, nieprzyporządkowane do żadnego powyższych pól.
Na podstawie dotychczasowych badań dotyczących użycia m.in. tzw. neologizmów tekstowych opisanych przez K. Waszakową, a także prac poświęconych perswazyjnej funkcji środków słowotwórczych można było przypuszczać, że w bezpośrednim tekstowym kontekście neologizmów słowotwórczych będzie można obserwować również inne zabiegi perswazyjne, czy to polegające np. na wykorzystaniu funkcji sekundarnych poszczególnych kategorii fleksyjnych (np. wykorzystanie kategorii osoby do wyznaczania opozycji „swój”-„obcy”), czy to na zakodowaniu w tekście odpowiednich mechanizmów pragmatycznych mających w sposób niebezpośredni programować odpowiednią interpretację tekstu i właśnie w jej stronę skierować uwagę odbiorcy. Przypuszczenie to okazało się prawdziwe, a zebrany materiał tak bogaty, że z powodu ograniczonego czasu trwania projektu musiał zostać ograniczony.
Aby maksymalnie ograniczyć ryzyko nieobiektywnej selekcji materiału i zapewnić maksymalną rzetelność prowadzonych badań, spośród pierwotnie zebranego materiału wyselekcjonowano te treści, które spełniały następujące warunki:
- pochodziły z czterech tygodników opinii: „Do Reczy”, „W Sieci”, „Newsweek”, „Polityka”,
- obejmowały okres od 1 lipca 2013 do 30 czerwca 2014
- były zamieszczane w działach: społeczeństwo, kraj, polityka, temat tygodnia.
Skoncentrowanie się na treściach obejmujących cały rok kalendarzowy pozwoliło zminimalizować ryzyko, że zjawiska obserwowane w analizowanych treściach będą reprezentatywne nie dla całego dyskursu publicznego, lecz wyłącznie dla dyskursu o jakimś jednorazowym i wyjątkowym zdarzeniu. Podobną funkcję pełniło skupienie się na treściach z tygodników, które mają inny cykl wydawniczy niż dzienniki czy portale, oraz ograniczenie tych treści do takich działów, w wypadku których zamieszczane teksty powinny odzwierciedlać w większym stopniu język ogólny, a w mniejszym – idiolekt autora (w przeciwieństwie do np. felietonów czy rubryk satyrycznych, tak jak choćby w „Do Rzecz” rubryka Młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków).
Następnie szczegółowej analizie poddano te fragmenty, w których zostały użyte neologizmy słowotwórcze utworzone od nazw największych ugrupowań politycznych, liderów tych ugrupowań czy też innych postaci ważnych dla danego ugrupowania.
Badania prowadzone były z wykorzystaniem kilku technik badawczych. Pierwsza z nich polegała na analizie tzw. danych korpusowych. Materiał pozyskany ze źródeł opisanych w punktach (a)-(c) stanowił podstawę 4 korpusów tekstów, każdy z nich obejmował teksty z wymienionych wyżej działów danego tygodnika, uporządkowane chronologicznie. Następnie poszczególne korpusy były analizowane pod kątem występowania w nich neologizmów słowotwórczych. Wyrażenia, które uznano za neologizmy, zostały wyekscerpowane z korpusów wraz z szerszym kontekstem zdaniowym, w którym zostały użyte. Dane przygotowane na podstawie analizy korpusowej zostały następnie poddane dalszemu oglądowi z wykorzystaniem metod badawczych współczesnego językoznawstwa. Poszczególne neologizmy były analizowane pod kątem ich budowy słowotwórczej, ze szczególnym uwzględnieniem funkcji morfemów słowotwórczych (np. przyrostków i przedrostków) oraz znaczenia podstawy słowotwórczej (czyli wyrazu, od którego neologizm został utworzony). Następnie zostały poddane oglądowi wyrażenia użyte w bezpośrednim kontekście tych neologizmów: bądź takie, które były określane za pomocą neologizmów, bądź też takie, które były określeniami neologizmów. Celem tego oglądu było stwierdzenie, w sąsiedztwie jakich wyrażeń są używane analizowane neologizmy: nacechowanych / wartościowanych pozytywnie, negatywnie czy też neutralnie. Wreszcie ostatnią, ale bodaj najtrudniejszą i najważniejszą kwestią, była analiza szerszego, a więc często wielozdaniowego kontekstu użycia tych wyrażeń, gdyż dopiero w takim kontekście można zaobserwować działanie różnego rodzaju pragmatycznych mechanizmów wartościowania, jak implikatura konwersacyjna czy presupozycja.
Wyniki
Neologizmy utworzone od nazw własnych są zwykle bytem dość efemerycznym, m.in. ze względu na ograniczoną przejrzystość ich budowy. Ich podstawowy mechanizm interpretacyjny oparty jest na dwóch założeniach, które czyni nadawca:
- założeniu, że odbiorca wie, jakie poglądy i postawy reprezentuje obiekt, do którego odnosi się nazwa własna, od której powstał dany neologizm, i że ocenia je co tak, jak nadawca, czyli negatywnie lub pozytywnie,
- przypuszczeniu, że odbiorca rozumie, iż w danym kontekście chodzi o wybrane elementy spośród tych postaw i poglądów – wskazówka, o które elementy może chodzić, podana jest z kolei w wyrażeniu, do którego neologizm zostaje dodany jako określenie.
Jak widać, mechanizm ten jest bardzo nieprzejrzysty i zrozumienie przez odbiorcę zabiegu stosowanego przez nadawcę opiera się na śliskich przesłankach. Zarazem jest to zabieg niezwykle skuteczny i trudny do zdemaskowania właśnie dlatego, że dla neologizmów od nazw własnych tak charakterystyczna jest silna dominacja konotacji nad denotacją, a więc interpretacji opartej na tym, co odbiorcy z danym wyrażeniem się kojarzy, a nie na tym, co dane wyrażenie znaczy i do jakiej klasy obiektów się odnosi.
Wyniki badań pokazują, że tworząc neologizmy od nazw własnych, odbiorcy chętnie sięgają po nacechowane środki słowotwórcze, jak przedrostki anty- (np. antypisizm, antykaczyzm, antytuskizm), de- (np. depisizacja), post- (postpisowski, proplatformerski), eks-(ekspisowiec, eksplatformers), pro-[16] (propisowski, proplatfornerski), ale też przyrostki, jak –owiec (pisowiec, platformowiec, wiplerowiec, gowinowiec, schetynowiec),-ak (pisiak),-or (kaczor, pisior), -izm (pisizm, tuskizm), -cja (depisizacja), -ość (pisowatość), -any (platformiany), –owski (kaczystowski) złożenia i kontaminacje tworzone przez analogie do innych wyrażeń (np. pisofobia, platformers – platformerski, pomunizm, pomunistyczny, kryptoplatformers, tuskolandia, kaczystan, kaczoland, tuskistan, kaczolog, tuskolog, tuskobus, tusktanic)
W najbliższym sąsiedztwie tych neologizmów często pojawiają się takie wyrażenia, które przez swoją strukturę (uporządkowanie linearne) czy leksykę (to, z jakich słów się skladają) mają odsyłać czytelnika do pewnych utartych fraz wciąż jeszcze obecnych w świadomości użytkowników języka, choć niekoniecznie będących frazeologizmami, np. antypisowski polityczny kordon (por. kordon sanitarny), propaganda platformerskiego sukcesu
Często jednak autorzy sięgają po środki znacznie mniej subtelne i wprost wskazują czytelnikowi, jak należy dany neologizm interpretować, dodając do niego jednoznacznie negatywne określenia. Zjawisko to bliskie jest temu, co w anglosaskiej literaturze językoznawczej określa się mianem semantic prosody, czyli prozodii semantycznej[17]. Są to zasady uporządkowania wypowiedzeń pod względem składniowym i leksykalnym, w myśl których pewne wyrażenia występują zwykle w kontekście innych wyrażeń nacechowanych negatywnie (lub pozytywnie), a pewne konstrukcje składniowe zostają wypełnione przez materiał leksykalny o określonym (negatywnym lub pozytywnym) nacechowaniu. Właściwość ta nazywana jest negatywną lub pozytywną prozodią semantyczną tych wyrażeń lub konstrukcji.
Jednak najbardziej interesujące jest stosowanie zabiegów pragmatycznych, a więc takich, które wymagają od odbiorcy zaawansowanej kompetencji językowej i komunikacyjnej. Przypomnijmy pokrótce, na czym polega działanie jednego z tych pragmatycznych mechanizmów, określanego mianem Girce’owskiej implikatury konwersacyjnej. Oparta jest ona na tzw. zasadach konwersacyjnych Grice’a[18]. W uproszczeniu można je streścić tak: w komunikacji między ludźmi obowiązują pewne zasady:
– współpraca nadawcy i odbiorcy (tzw. maksyma kooperacji),
– mówienie prawdy i niemówienie tego, dla czego nie ma się wystarczającego uzasadnienia,
– mówienie na temat, mówienie tyle, ile trzeba.
Nadawca i odbiorca znają te zasady i stosują się do nich. Jeśli nadawca nagle łamie którąkolwiek z zasad, to odbiorca może zakładać, że nadawca zrobił to w określonym celu – aby coś mu przekazać. Odbiorca może więc próbować z wypowiedzi nadawcy wywnioskować, co właściwie nadawca chciał mu w ten sposób przekazać.
Opisany powyżej mechanizm wnioskowania pragmatycznego jest tak silnie zakodowany w naszych umysłach, że w pierwszym odruchu próbujemy z jego pomocą interpretować i uspójniać nawet bezsensowne wypowiedzi. Dopiero gdy taka próba się nie powiedzie, uznajemy (często z wyraźną przykrością), że jednak był to zwykły nonsens, a nie ukryty komunikat.
Poniżej na dwóch przykładach pochodzących z dwóch różnych tygodników, których autorzy w dyskursie publicznym uznawani są za adwersarzy, pokazano, jak mechanizm ten działa w praktyce.
„Do Rzeczy”:
Pisałem kiedyś, że książka „Marzenia i tajemnice” jest w istocie rodzajem koła ratunkowego rzuconego mężowi. […] Całość tego propagandowego przedsięwzięcia sfinansowała Fundacja Ryszarda Krauzego, a książka powstała w posiadłości platformerskiego ministra z Kancelarii Prezydenta Bronisława Komorowskiego Sławomira Rybickiego.
Interpretacja implikatury:
- minister jest członkiem PO;
- minister ma posiadłość;
- posiadłość to rozległa nieruchomość o znacznej wartości;
- ktoś, kto ma posiadłość, jest bogaty;
- zatem minister PO jest bogaty;
- minister w Polsce zarabia więcej niż zwykły Kowalski, ale czy zarabia tyle, żeby móc kupić posiadłość?
- książka o Lechu Wałęsie, którą ktoś pisze w posiadłości ministra PO, jest finansowana przez fundację kogoś, kto jest o wiele bogatszy niż minister;
- dlaczego minister PO zgadza się, żeby ktoś w jego domu pisał książkę o kimś innym?
- skąd minister PO ma pieniądze?
- [minister jest członkiem PO, premier jest prezesem PO; premier jest więcej podwójnie szefem ministra;
- szef powinien wiedzieć, co robi jego podwładny; szef jest odpowiedzialny za podwładnego;
- jeśli minister ma pieniądze ze źródeł, z których ich mieć nie powinien, i angażuje się w działalność, w którą nie powinien się angażować, a jego szef o tym wie i nic z tym nie robi, to znaczy, że jego szef to co najmniej toleruje, może akceptuje albo wręcz popiera czy nakazuje; (minister robi to, co robi, bo może i/lub tak mu każą);
- szef PO ma bardzo silną pozycję w PO;
- to, co akceptuje szef PO, jest akceptowane przez PO;
- zatem PO akceptuje to, że minister itd.].
Być może część odbiorców zatrzymała swoją interpretację na punkcie znajdującym się tuż przed tym, co w nawiasie, inni włączyliby do niej także te stwierdzenia, które obejmuje nawias, a pozostali być może zaproponowaliby dodatkową interpretację. Tego nie sposób jednoznacznie stwierdzić. To, co można ustalić, prowadząc podobne analizy, jest fakt, że autor nie tylko dopuszcza taką wielość interpretacji, ale wręcz do nich dąży.
„Polityka”
Tadeusz Lemański, architekt z Krakowa, syn byłego posła SLD, który współpracował z Dudą, mówi, że nie jest on typowym pisowcem: – Widać, że spędził lata w harcerstwie. Jest uczciwy, lojalny i oddany pracy. Jeśli PiS wróci do władzy, choć ja bym sobie tego absolutnie nie życzył, to mam nadzieję, że jest tam więcej takich ludzi jak Andrzej.
Z tego fragmentu, niejako à rebours, odbiorca dowiaduje się, jaki jest typowy pisowiec: nie jest harcerzem, nie jest uczciwy, lojalny i oddany pracy. Przy czym całkowitą odpowiedzialność za to wnioskowanie ponosi… No właśnie, kto? W mowie niezależnej (czyli w cytacie) osoba wypowiadająca się w rozmowie z dziennikarzem nie używa tego sformułowania, ale jedynie charakteryzuje postać Dudy i robi to w sposób bardzo pozytywny. Z kolei stwierdzenie, że Duda nie jest typowym pisowcem, przypisuje się Tadeuszowi Lemańskiemu już w postaci tzw. mowy zależnej, który to zabieg służy przede wszystkim do streszczania czy parafrazowania cudzych słów, czyli do oddawania raczej ich sensu niż dosłownego kształtu (do tego drugiego celu służy mowa niezależna, czyli cytat). Zgodnie z zasadami Grice’a odbiorca ma prawo zakładać, że osoba posługująca się mową zależną rzetelnie oddaje sens cudzej wypowiedzi, a więc ma prawo przyjąć, że za to określenie (że ktoś nie jest typowym pisowcem) również odpowiada T. Lemański, a nie autor tekstu… Tymczasem za takie, a nie inne zestawienie tego, co zawarte w cytowanej wypowiedzi, z tym, co podane w postaci mowy zależnej, może odpowiadać tylko autor obu wypowiedzi bądź zarówno autor wypowiedzi, jak i dziennikarz.
Jak pokazują powyższe przykłady, tym, co często towarzyszy balansowaniu na cienkiej granicy perswazji i manipulacji, jest stosowanie połączenia różnych strategii perswazyjnych, np. mechanizmów słowotwórczych i wysublimowanych zabiegów pragmatycznych. Skuteczny neologizm ma paradoksalnie większą siłę rażenia wtedy, gdy odpowiednie wartościowanie jest zakodowane przede wszystkim na poziomie implikatury czy presupozycji, z ostrożnym wykorzystaniem tzw. prozodii semantycznej. Taki sposób przekazywania ocen jest w pełni czytelny tylko dla tych czytelników, którzy dysponują zaawansowaną kompetencją językową i komunikacyjną, a artykułów nie czytają wyłącznie po to, aby potwierdzić swój wcześniej wyrobiony pogląd na sprawę. Jeśli wszyscy czytelnicy, a może szerzej – po prostu obywatele – zawsze będą spełniali powyższe warunki, to wszelkie zarzuty manipulacji okażą się bezpodstawne. Jeśli jednak spełniają je tylko nieliczni, wówczas powinniśmy zadać sobie pytanie, jak długo jeszcze będziemy żyli w społeczeństwie obywatelskim. Bo obywatel, który nie potrafi odróżnić tego, co jest opisem faktu, od tego, co jest jego interpretacją i oceną, nie będzie w stanie podejmować racjonalnych decyzji wyborczych i stanie się łatwym żerem dla wszelkiej maści demagogów i populistów. Nie będzie też umiał domagać się od mediów i od polityków mówienia o faktach zamiast opowiadania historii, które zgodnie z wszystkimi wytycznymi teorii literatury tylko nieznacznie (poza scenografią) nie różnią się od baśni braci Grimm czy Andersena.
Wnioski dotyczące naruszania normy etycznej
- Norma etyczna jest naruszana z trzech powodów:
pod wpływem emocji – częściej przez polityków niż inne osoby publiczne
Świadomie i celowo – częściej przez dziennikarzy i publicystów niż przez polityków.
Na skutek braku kompetencji komunikatywnych i społecznych.
- Nieetyczne zachowania językowe mają podtrzymać rytualny chaos – jest on łatwiejszym produktem w opisie medialnym niż zmiany zwłaszcza polityczne i społeczne, których niektórzy dziennikarze nie potrafią rozpoznać i opisać; nie wymaga zmiany perspektywy i dobrze się sprzedaje.
- Zabiegi językowe i ich efekty w znacznym stopniu pomagają odczytać intencje nadawcy – stanowią dowód na to, że w różnych sporach nie ma intencji porozumienia się i współpracy nawet, gdy taka możliwość istnieje.
- Nieetyczny język ma kilka ważnych funkcji:
- Służy przekonywaniu o istnieniu jednego tylko możliwego porządku społecznego
- Służy wykluczaniu przeciwnika przez zabiegi dyskredytacji, piętnowania i marginalizacji
- Służy do podtrzymywania spójności wewnątrz własnego obozu
- Służy jako narzędzie dominacji i przemocy – co najmniej wskazuje gorszego, nie mającego prawa takiego jak stosujący przemoc.
- W przestrzeni publicznej wartości są traktowane w sposób instrumentalny – stanowią tylko narzędzie wartościowania korzystnego dla jednej grupy. Dlatego w sytuacji redefinicji wartości i ich przemieszczenia pojawia się tez zjawisko zawłaszczania wartości, co pomaga w definiowaniu przeciwnika jako niespełniającego standardów moralnych i jako niemającego moralnego praw do sprawowania władzy (nie tylko w polityce). Przykładami takiego traktowania wartości mogą opisy i użycia takich pojęć, jak patriotyzm, wolność, niepodległość w tworzeniu własnych zorientowanych światopoglądowo i politycznie obrazów Polski oraz narracji o Polsce.
Wnioski praktyczne
- Konieczne są dalsze badania, które umożliwiłyby stworzenie narzędzi hamujących obniżanie się standardów użycia słowa w sferze publicznej.
- Należy opracować programy edukacyjne dla różnych grup społecznych, aby wypracować naturalne postawy stawiania wymagań etycznego użycia języka i braku akceptacji dla zachowań dyskryminacyjnych.
- Konieczność nauczania już na etapie szkoły podstawowej komunikacji partnerskiej, a na wyższych etapach nauczania, np. w ramach etyki również etyki słowa.
[1] Por. prace S.Dubisza
[2] Etyka słowa jest zatem w gruncie rzeczy etyką komunikacji, zachowań językowych, nie samego języka, bo język jako taki nie może być etyczny lub nieetyczny. Moralne lub niemoralne może być jedynie zachowanie użytkownika języka.
[3] O tym, jakie wartości powinniśmy chronić w naszych wypowiedziach, pisały J. Puzynina i A. Pajdzińska w Etyka słowa [w] O zagrożeniach i bogactwie polszczyzny, Wrocław 1996, s.35-45. Uszczegółowienie zagadnienia znajduje się w J. Bartmiński , Etyka słowa a potoczny wzorzec komunikacji, www.rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article.
[4] Pojęcie funkcji poznawczej obecne jest w wielu pracach językoznawczych, np. w Teorii języka K. Bühlera z 1934 roku, wydanie polskie Warszawa 2004 oraz w rozprawie R. Jacobsona Poetyka w świetle językoznawstwa, Wrocław 1960, pojęcie synergicznej funkcji języka w A. Cegieła, Norma wzorcowa i norma użytkowa komunikacji we współczesnej polszczyźnie, [w] O zagrożeniach i bogactwie polszczyzny, Wrocław 1996; funkcję fatyczną wyróżnił B. Malinowski, a R. Jacobson uwzględnił ja w swojej rozprawie. Funkcję komunikacyjną opisywali różni badacze, np. M.Halliday, który uznał ją za jedną z podstawowych funkcji języka ( określał ją mianem funkcji interaktywnej).
[5] O degradacji i znieważeniu języka pisze J. Bartmiński w tekście Etyka słowa a potoczny wzorzec komunikacji, www.rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article. O języku jako o narzędziu walki pisałam w artykułach Retoryka pogardy w polskim dyskursie publicznym, Poradnik Językowy 2012, z.9, s.14-25 oraz Czym jest mowa nienawiści? Poradnik Językowy, 2014 z.1 (w druku). O instrumentalizacji pojęć pisze P. Kuciński w tekście Etyka wynaleziona, Poradnik Językowy 2014 z. 1 (w druku). Oba zjawiska były omawiane podczas sesji „Etyka słowa”, która odbyła się na Uniwersytecie Warszawskim w styczniu 2012 roku.
[6] Por. M. Czyżewski, S. Kowalski, A.Piotrowski, Rytualny chaos. Studium dyskursu publicznego, Kraków 1997 i Warszawa 2010, s. 59.
[7] Nie ma jeszcze wystarczającej ilości materiału, by uznać, że tak jest zwykle.
[8] Wyraźnie widać to w tekstach tygodnika „WSieci”, który przyjmuje pozycję bardziej na prawo niż „Do Rzeczy” i „Gazeta Polska”.
[9] Por. krytykę koncepcji H.P. Grice’a oraz J.Habermasa, którym zarzuca się idealizm. Grice’a krytykował np. S.C. Levinson (Pragmatics, Cambridge 1983), a Habermasa E.Tugendhat (Wykłady o etyce, Warszawa 2004.) Krytyka teorii Grice’a znajduje się w niepublikowanym tekście B. Walczaka, który autor przedstawił na Forum Kultury Słowa w Rzeszowie.
[10] Spór o aborcję szczegółowo opisano w pracy Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne. Analiza dyskursu publicznego w Polsce, red. M. Czyżewski, K.Dunin, A. Piotrowski, Warszawa 1991, spór o metodę in vitro w artykule A. Cegieły, Dyskusja o metodzie in vitro jako spór źle prowadzony, Poradnik Językowy 2011, z.10, s10 – 31 oraz rozdział Metoda in vitro – grzech czy odblask łaski bożej[ w] Moralność w perspektywie słownika i wypowiedzi. Studium z zakresu leksykologii i pragmatyki językowej, Warszawa2011 s.120 – 145. W tekstach przeciwników metody in vitro mówi się o lobby lekarskim zainteresowanym metodą, a nie wspomina o cierpieniu bezpłodnych par, w tekstach zwolenników metody za winnego nieuchwalenia ustawy uznaje się Kościół Katolicki, por. J.Hartman, GW, 25.02.2013.
[11] Eksperymenty takie są rzeczywiście przeprowadzane np. w Wielkiej Brytanii i w Niemczech. Odpowiedni zapis ustawy może je jednak zablokować w Polsce.
[12] Informację taką uzyskałam w klinice ginekologicznej, w której pytałam, na czym metoda polega, jak się ją stosuje oraz właśnie o standardy przeprowadzania zabiegów.
[13] Biskup Hoser nie mówił o ekskomunice, lecz o postawieniu się poza wspólnota kościoła, a to co innego.
[14] Por. A. Cegieła, Retoryka pogardy w polskim dyskursie publicznym, Poradnik Językowy 2012, z.9, s.14-25 oraz Czym jest mowa nienawiści? Poradnik Językowy, 2014 z.1 (w druku).
[15] Gramatyka współczesnego języka polskiego. Morfologia, red. R. Grzegorczykowa, R. Laskowski, H. Wróbel, wyd. II, zmienione, Warszawa 1998.
[16] Pro- to przedrostek co do zasady neutralny czy nawet pozytywnie nacechowany, ale w dyskursie publicznym wykorzystywany zwykle w negatywnych kontekstach.
[17] Zob. np. M. Bańko, O tzw. prozodii semantycznej i jej opisie w słownikach, [w:] Nowe studia leksykograficzne II, red. P. Żmigrodzki, R. Przybylska, Kraków 2008, 151–161; D. Stewart, Semantic prosody. A critical evaluation, New York-London 2010.
[18] P.H. Grice, Logika a konwersacja, tłum. J. Wajszczuk, „Przegląd Humanistyczny” 6/1977, 85–99.