Słowa niebezpieczne i niepożądane w przestrzeni społecznej. Etyka słowa a poprawność polityczna

Anna Cegieła

Uniwersytet Warszawski

Słowa niebezpieczne i niepożądane w przestrzeni społecznej. Etyka słowa a poprawność polityczna

 

„i zwykłe znaczenie słów dla rzeczy zmieniano dowolnie” Tukidydes, Wojna peloponeska, III, s. 82.

„Żyjemy w systemie nowoczesnego niewolnictwa. Niewolnictwa umysłowego. Dyskryminacji myśli (…). Zniewolenie nasze wynika z niemożliwości swobodnego posługiwania się słowem i wypowiadania własnych myśli oraz ze stosowania przez rządzących całego systemu nacisków bezpośrednich i pośrednich, aby słów używano w pewien określony sposób. Właśnie tak, jak przemawiano z trybuny lub tak, jak piszą wstępne artykuły w gazetach.” K. Orłoś, Trzecie kłamstwo, Warszawa 1980, s.209.

Kiedy mamy do czynienia z zakazem używania słów i nakazem używania zamiast nich innych,  z przykazaniem używania języka w określony sposób, mówimy zwykle albo o magii, albo o zniewoleniu.

Zjawisko magii językowej jest w kulturze znane. W społeczeństwach tradycyjnych wiązało się z religijnym przekonaniem, że słowo ma osobliwą moc sprawczą. Przejawem magii językowej było istnienie tabu, czyli magicznej sfery słownej, do której nie należy sięgać. Jego przejawem jest istnienie zaklęć, klątw, zamawiania, nieużywanie pewnych słów i zastępowanie ich eufemizmami, przesądy – niedziękowanie (żeby nie zapeszyć), odpukiwanie w niemalowane drzewo oraz niemówienie o tym, czego się obawiamy w nieodpowiednim momencie (żeby się nie zdarzyło coś złego).

Słowa, które mają charakter tabu, tworzą kilka kategorii. Do pierwszej należą słowa święte, które nie każdy śmiertelnik ma prawo wymawiać. Za złamanie zakazu grożą sankcje religijne. Przykładem może być imię boga u Izraelitów. Imię to miał prawo wymawiać w określonych okolicznościach jedynie najwyższy kapłan świątyni w Jerozolimie. Słowo święte Jahwe zastępowano więc wyrazami Adonai, Elohim, Pan, Najwyższy, Stwórca, Wszechmocny.

Drugą kategorię stanowi zbiór słów uznawanych za nieczyste, groźne, w jakiś sposób niebezpieczne. Są one określeniami zjawisk, które budzą lęk: śmierci, chorób, szatana, piekła, kary za grzechy, nieprzychylności losu albo zjawisk nieczystych, należących do strefy profanum. Aby nie używać tych słów, również sięgamy po eufemizmy i peryfrazy. Zamiast o śmierci i umieraniu, mówimy o zaśnięciu, odchodzeniu, rozstaniu się ze światem. Potocznie powiemy, że ktoś poszedł do Abrahama na piwo, stuknął kopytami w kalendarz, wierząc, że wisielczy humor oswaja groźne i nieznane. Słowa obsceniczne i przekleństwa zastępujemy ich łagodniejszymi odpowiednikami (kurczę pieczone, zajefajnie).

Identyfikowanie myśli z bytem lub jego konkretnymi właściwościami nie jest typowe jedynie dla myślenia mitycznego obecnego w kulturach pierwotnych. W społeczeństwie współczesnym magia językowa istnieje nadal, tyle, że ma charakter społeczny. Jej przejawy obserwujemy w działaniach nowych technik perswazyjnych charakterystycznych dla języka propagandy społeczeństw zamkniętych i reklamy.

Ważną funkcję sprawowała magia językowa w systemie propagandy komunistycznej.  Panująca doktryna, której zadaniem było zastąpienie obywatelom społeczeństw zamkniętych życia duchowego, miała właściwie status parareligijny. Mechanizmom władzy odpowiadały całkiem konkretne mechanizmy semantyczne i pragmatyczne języka, z których większość działała właśnie w obrębie leksyki. Zasadniczą funkcją słowa było nie informowanie, lecz wartościowanie, a tym samym stałe wywoływanie określonych, pożądanych przez władzę emocji oraz kształtowanie wymaganych przez nią postaw. W przeciwieństwie jednak do języków naturalnych, w których słowa mają charakter semantyczny (normalny) i mogą wyrażać wielowartościowe oceny, w nowo-mowie semantyka zostaje zredukowana – wszystko ma kwalifikacje binarną i jest albo dobre, uświęcone, albo złe, potępione. Świat zostaje podzielony na nasz (oczywiście dobry) i ich, naszych przeciwników (oczywiście zły). To, co dzieje się u nas, ma kwalifikację dodatnią, to, co u nich – ujemną, mimo że odniesienia przedmiotowe nazw jest jedno. U nas są  praworządność, porozumienie, rząd, demokracja u nich – biurokracja, knowania, administracja i reżim. Użycie określeń z pola zarezerwowanego dla wroga dla nazwania naszych realiów nie jest możliwe. Jeśli komu się to przydarzyło, automatycznie zostawał przypisany do wrogiej grupy. Słowa te miały bowiem wyraźną funkcję identyfikującą.  Identyfikacja także miała charakter polityczny – można było być albo wrogiem ustroju, albo jego zwolennikiem.

Z takim binarnym wartościowaniem wiąże się w nowo-mowie istnienie słów magicznych, których przeznaczeniem jest wywołanie określonych skutków i pożądanych nastrojów, przekazywanie uczuć, słów niewinnych maskujących zbrodnie oraz wykluczenie słów nieczystych i groźnych dla władzy. To zjawisko opisał już V. Klemperer w Lingua Tertii Imperii.

Słowa magiczne miały charakter performatywny – stanowiły rzeczywistość pożądaną przez nadawcę. Towarzyszyły zwykle pewnym politycznym rytuałom, jak pochody 1. Maja, święto 22 lipca czy oficjalne dożynki. Pamiętam slogany o takim charakterze, np. Partia z narodem. Naród z partią, Wszyscy budujemy socjalistyczną ojczyznę, Robotnicy Huty Warszawa awangardą polskiej klasy robotniczej.  Po stłumieniu Wiosny Praskiej czytaliśmy, że w bratniej Czechosłowacji zwyciężyły siły pokoju i socjalizmu/siły postępu. O stosunkach ze Związkiem Radzieckim nie mówiło się inaczej niż o odwiecznej braterskiej przyjaźni/współpracy, na plenach PZPR zwykle panowała szczera, partyjna atmosfera.

Słowa niewinne usłużnie tuszowały to, co władza chciała ukryć przed społeczeństwem. W III Rzeszy nie mówiono o obozach zagłady ani o obozach koncentracyjnych, te określenia były bowiem niepożądane, lecz o obozach pracy albo obozach pracy i kształcenia, a zagładę Żydów określano mianem ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. W PRL nie informowano o tym, że istnieje opozycja, że organizuje się strajki, a gospodarka przeżywa kryzys. Mówiło się natomiast o pewnych grupach żądających rozgłosu, przejściowych trudnościach, o tym, że miały miejsce zajścia o nieprzewidywalnych skutkach.

Słowa nieczyste to te, które mogły przez swoje prawdziwe odniesienie do rzeczywistości zagrozić władzy. Należały do tego zasobu nazwy wydarzeń (zbrodnia katyńska, wywózki, zesłanie), miejscowości (Katyń, Kołyma, Starobielsk), nazwiska postaci historycznych (August Emil Fieldorf Nil, Witold Pilecki, Stanisław Swianiewicz, Zygmunt Szyndzielarz). Nie wolno było mówić o łagrach, głodzie na Ukrainie, zbrodniach stalinowskich, nie używano słów kryzys, opozycja, a rzeczownik manifestacja występował tylko w połączeniu z przymiotnikiem pokojowa. Mówiąc o takich filozofach, jak św. Augustyn czy św. Tomasz z Akwinu opuszczano słowo święty. W stanie wojennym usuwano to słowo z tablic z nazwami ulic. W Warszawie pojawiły się więc ulice Bonifacego i Wincentego. Na krótko, oczywiście, bo mieszkańcy dopisywali brakujące słowa. Byłam świadkiem sceny, kiedy w Krakowie na jednej ulicy zmieniano szyld ze słowami ulica Św. Jana na Jana, podczas gdy na drugiej domalowywano brakujące słowo na szyldzie z napisem Anny.

Użyciu słów magicznych i niewinnych towarzyszyła arbitralna zmiana znaczeń wyrazów oraz ich odniesień.  Rolnika raz nazywano kułakiem, co miało swoje konsekwencje w postaci zabrania mu ziemi lub osadzenia w obozie, raz rolnikiem indywidualnym, co pozwalało mu na zaciągnięcie kredytów. Żołnierza  AK nazywano bandytą lub szpiegiem, co umożliwiało wydanie na niego wyroku, krytyka władzy określano mianem zaplutego karła reakcji, krytykanta albo rewizjonisty,  robotników protestujących w Poznaniu nazwano szkodnikami, wrogami ustroju, defetystami lub metaforycznie ręką podniesioną na Polskę. Patriotą był wyłącznie człowiek popierający komunizm. Manifestujący w stanie wojennym zasługiwali jedynie na określenia grupki chuligańskie, rozwydrzone grupy wyrostków zakłócające porządek społeczny.

W ten sposób posługiwanie się pewnymi słowami powoływało do życia nową zakłamaną rzeczywistość, a zakaz użycia wyrazów  nieczystych wymazywał z  pamięci zbiorowej to wszystko, co te słowa nazywały, czyli wiele faktów niewygodnych dla władzy i niepasujących do obowiązującej ideologii. Użytkownik języka powinien był żyć w tej nowej, złudnej rzeczywistości i wierzyć w to, że dokonała się wielka, historyczna zmiana, a on żyje w kraju pokoju i demokracji socjalistycznej.

Z bardzo podobną pod względem językowym sytuacją zaprzęgnięcia języka w służbę ideologii i wyznaczenia użytkownikom języka właściwego (poprawnego) i niewłaściwego (niepoprawnego) obszaru leksyki mamy do czynienia w wypadku zjawiska poprawności politycznej. Różnica między nowomową a poprawnością polityczną polega na tym, że magia poprawności w założeniu nie jest skierowana przeciw żadnym grupom społecznym.

Idea poprawności politycznej zrodziła się w USA w latach sześćdziesiątych, ale korzeniami sięga okresu wcześniejszego, a mianowicie lat trzydziestych XX wieku.[1] Wtedy to powstał Instytut Badań Społecznych we Frankfurcie nazwany później szkołą frankfurcką. Po 1933 roku Instytut przeniósł się do USA na Uniwersytet Columbia. Z instytutem tym wiążą się takie nazwiska , jak Max Horkheimer, Theodore Adorno, Erich Fromm, Herbert Marcuse, Jurgen Habermas – przedstawicieli kierunku nauk społecznych zwanego marksizmem kulturowym. Wśród istotnych jego założeń dla  idei poprawności politycznej ważne jest jedno, a mianowicie, że kultura zachodnia tak, jak w ogóle europejski kapitalizm, z istoty swojej jest opresyjna. Jedne grupy społeczne podporządkowują sobie inne, a to jest przyczyną wszystkich konfliktów społecznych, dysfunkcyjności jednostki i prowadzi do tzw. przestępstw nienawiści. Zgodnie z zasadami wolności, równości i sprawiedliwości społecznej należy więc wyrównać szanse grup dyskryminowanych i dyskryminujących. Narzędziami służącymi do realizacji tego celu jest system kontroli zachowań wielu instytucji społecznych takich jak szkoły, uniwersytety, samorządy. System ten objął również zachowania językowe. Problem społeczny z ideą poprawności politycznej polega na tym, że egalitaryzm jest pojmowany naiwnie, potocznie i rozumiany jako równość we wszystkim bez względu na faktycznie istniejące różnice etniczne, religijne, społeczne, zawodowe, intelektualne, płeć, orientację seksualną, sytuację majątkową. Równi są więc biali i kolorowi, piękni i brzydcy, grubi i chudzi, dobrzy i źli, zdolni i upośledzeni umysłowo, zdrowi i chorzy, sprawni i kalecy. Łatwo zauważyć, że tyle, ile jest różnic między wymienionymi tu grupami, tyle sposobów relatywnego rozumienia równości. Równość w człowieczeństwie nie jest tym samym, czym równość możliwości intelektualnych, fizycznych czy społecznych. Nie wszystkie różnice można zlikwidować, nie wszystkie nawet likwidować trzeba. W myśli o wyrównaniu ewentualnych nierówności tkwi niebezpiecznie przypominające potoczne, żeby nie powiedzieć wulgarne, rozumienie pojęcia równości z czasów Oświecenia. Zalecenie wyrównywania szans społecznych grup represjonowanych oznacza nadawanie tym grupom specjalnych przywilejów – przyznawaniu określonej kwotowo liczby miejsc na studiach, na listach wyborczych, w zarządach spółek, ministerstwach, specjalnej ochrony przez przepisy prawne. Takie działanie jest w rzeczywistości likwidowaniem jednej grupy słabszej kosztem osłabiania innej, tej, której możliwości zostają ograniczone.[2] Grupy uznane za deprecjonowane społecznie dzięki specjalnym przywilejom otrzymują także przywilej kontrolowania innych grup. A taka sytuacja, jak słusznie zauważa Jan Hartman, zmienia już rolę władzy – rząd ze strażnika wolności zmienia się w strażnika równości utożsamionej  z wolnością i sprawiedliwością. Agnieszka Kołakowska określa to dobitniej: tyrania ludzi uciska, ale głosząc, że ludzie są wolni, zmusza ich, żeby to przyznawali i utrzymuje, że jej działania wyrażają jej wolę.[3] Pewne działania wynikające z idei poprawności są zatem działaniami nieracjonalnymi i szkodliwymi społecznie.

Teoretycznie poprawność polityczna w zakresie języka miała polegać na unikaniu deprecjonujących słów i wyrażeń w przestrzeni społecznej i zastępowaniu ich określeniami neutralnymi, a więc na niedyskryminowaniu nikogo ze względu na rasę, religię, płeć, orientację seksualną itd. W praktyce objęła również sposób myślenia o całej kulturze i myślenie to niebywale uprościła, sprowadzając je do poziomu potoczności. W USA wydawane są podręczniki poprawności politycznej oraz słowniki określeń preferowanych i tych, których używać nie wolno. Za określenia dyskryminujące uznaje się więc różnego typu określenia z mowy potocznej, funkcjonujące niekiedy także w grupach mniejszości. Nakazano zatem usunięcie określeń uznanych za rasistowskie lub ksenofobiczne: czarny (poprawnie African-American)[4], Indianin (rodowity Amerykanin), banan, kokos, oreo, Illegal Alien (nieudokumentowany robotnik), seksistowskie: dziewczyna, dziewczę, kurczak, mała, krucha, kobieca, oszałamiająca, a także określających wygląd człowieka w sposób prawdziwy, ale nieprzyjemny. Zamiast gruby i chudy zaleca się mówić horyzontalnie albo pionowo ukształtowany. Zmieniono wiele określeń, którym przypisuje się funkcję poniżania i odbierania godności, a więc np. upośledzony umysłowo, chory psychicznie, niedorozwinięty, opóźniony w rozwoju. Zamiast nich  użytkownik języka powinien wybierać zastępniki typu odmiennie uzdolniony. Dziennikarze unikają użycia określeń kobieta i mężczyzna, preferują zatem słowa osoba, jednostka lub ludzkość. Zabiegi takie w zamierzeniu propagatorów poprawności politycznej przywracają godność dyskryminowanym językowo i zmieniają stosunek mówiących do tych osób.

Przeciwnicy takiej uproszczonej wersji poprawności podkreślają fakt, że amerykańscy Murzyni nie akceptują określeń nadawanych im odgórnie, czują się w ten sposób uprzedmiotowieni. Od kilku pokoleń nie czują się związani z Afryką, identyfikują się natomiast z konkretnymi regionami i stanami, czują obywatelami oraz etnicznymi mieszkańcami np. Oregonu czy Karoliny. Poprawność polityczna w USA zaowocowała  zlikwidowaniem wielu stereotypów grupowych, etnicznych i rasowych, wyrugowaniem z języka licznych określeń obraźliwych. Poskutkowała jednak również terrorem formalnym ograniczającym wolność słowa, o czym coraz częściej mówią dziennikarze i wykładowcy uniwersytetów.

Do Polski poprawność polityczna w zakresie języka przyszła pół wieku później w wersji częściowo komiksowej i poważnie została potraktowana tylko przez dwie grupy mniejszościowe – środowiska feministyczne i homoseksualne, choć faktycznie powinna być ważna dla nieco innych grup (mniejszości religijnych i narodowych, bezrobotnych, ludzi niesprawnych i chorych). Jak traktuje się to zjawisko w kręgach naukowych, świadczy wypowiedź Agnieszki Kołakowskiej: Dotarła do mnie z Polski przygnębiająca wiadomość. Okazuje się mianowicie, że na Uniwersytecie Warszawskim istnieje wydział o nazwie „Gender Studies”. (…)Smutna to rzecz i niepokojąca; świadczy bowiem (jak zresztą sama treść artykułu) o tym, że po Polsce krąży groźna amerykańska choroba, z trudem uleczalna, zwana polityczną poprawnością. Choroba ta atakuje mózg, powodując całkowitą i definitywną utratę zdrowego rozsądku, zdolności do racjonalnego myślenia i – co może najsmutniejsze – poczucia humoru. U pani Umińskiej objawia się ona w formie feminizmu. W Stanach Zjednoczonych, po blisko dwudziestu latach szaleństwa, zjawisko politycznej poprawności, od dawna wyśmiewane, zaczyna już wymierać; w Polsce zaś, gdzie modne ideologie zachodnie docierają z opóźnieniem, dopiero od niedawna się rozwija.[5]

Warto zatem postawić pytanie: Jakie są funkcje politycznej poprawności oraz jakie są skutki  jej wprowadzenia dla języka i dla myślenia? Dyskryminacja, także słowna, jest poważnym problemem moralnym. Czy poprawność polityczna, której celem jest przeciwdziałanie dyskryminacji, to zatem działanie etyczne?

Założonym i niewątpliwie szlachetnym celem stawianym poprawności politycznej była walka z uprzedzeniami społecznymi oraz dyskryminacją kilku, może nawet kilkunastu grup społecznych wyodrębnianych na podstawie kryterium narodowego, rasowego, płciowego, seksualnego, religijnego itd. Obserwacja społecznych działań antydyskryminacyjnych nasuwa przypuszczenie, że poprawność polityczna jest jednak działaniem zastępczym wobec tych potrzebnych zresztą wysiłków, których jej zwolennicy nie zawsze potrafią podjąć i wobec nieskuteczności wielu rozwiązań. Manifestowanie poprawności mówienia zastępuje pracę nad rozwiązaniem wielu problemów, które niesie wielokulturowość i odmienność. Zamiast metodycznie uczyć tolerancji religijnej, wspomagać niepełnosprawnych, chorych i upośledzonych umysłowo, prowadzić politykę prorodzinną, szukać sposobów na dobre współżycie grup odmiennych kulturowo, nakłania się ludzi do działań przypominających magię językową okresu PRL-u. Słowa, których powinniśmy używać w odniesieniu do ludzi kalekich, niepełnosprawnych, upośledzonych, to słowa magiczne, nie oddające stanu rzeczy, lecz powołujące do istnienia złudną rzeczywistość według reguł arbitralnie wprowadzanych do języka.  Słowa nieczyste, uznane za deprecjonujące, jak kaleka, niepełnosprawny, upośledzony umysłowo, otyłość zastępujemy więc niewinnymi: sprawny inaczej, odmiennie uzdolniony, fizyczne powiększenie spowodowane przez całkowicie naturalne, genetyczne zaburzenie równowagi hormonalnej.

Zwolennik poprawności politycznej sądzi, że tym sposobem przywracamy godność słabszym i dyskryminowanym, sugeruje zatem istnienie działania magicznego. Obserwator języka widzi tu zupełnie inny mechanizm, mianowicie eufemizację lub arbitralną zmianę znaczenia. Dorota Zdunkiewicz- Jedynak[6], pisząc o zjawisku poprawności, zwraca uwagę na możliwy groźny skutek zabiegu eufemizacji – uśpienie wrażliwości na potrzebę pomocy inwalidzie i niesprawnemu. Nazywając go sprawnym inaczej, a więc jednak sprawnym, nie budzimy skojarzenia ze słabością, lecz co najwyżej podkreślamy inność. W gruncie rzeczy właśnie takie określenia marginalizują słabszych.

Wprowadzanie zamiast nazwy Cygan określenia Rom (lub Sinti) jako godnościowego, zastąpienie potocznego pedała gejem albo osobą o odmiennej orientacji wypada uznać za wyraz pewnej bezradności. Nie znaleźliśmy do dziś sposobu na asymilację kulturową Cyganów, ale nie chcemy uchodzić za barbarzyńców, więc przynajmniej nazywamy ich inaczej. Podobnie jest i w drugim wypadku. Nadano ważność problemowi mniejszości seksualnych, ale nie przekonano ludzi, że odmienność seksualna nie jest zboczeniem. Zmienia się określenia, zabrania użycia słów dyskryminujących. Zamiast umiejętnie przekonywać, karze się za poglądy. Skutki takich działań są odwrotne od tych, które chcielibyśmy widzieć. Budzi się przekora wobec zakazów i powstają nowe, lekceważące epitety homiś, homoś, misiaczek, biedroniek, (to) grodzkie. Istotne dla środowiska mniejszości seksualnych problemy pozostały.

Chroniąc grupy uznane za społecznie słabsze, czyli mniejszości etniczne, rasowe, religijne, seksualne, zwolennicy poprawności politycznej twierdzą, że przynależność do tych grup zasadniczo determinuje tożsamość człowieka, co nie jest prawdą. Ta przynależność stanowi tylko jedną z wielu determinant społecznych i psychologicznych człowieka. Dlatego właśnie  określanie członków tych grup wyłącznie lub stale przez tę przynależności czyni im krzywdę. Redukuje do jednego tylko wymiaru życiowego, do ich wyznania, rasy, seksualizmu. Tymczasem polityka poprawności z jednej strony domaga się usuwania stereotypów z języka, z drugiej eksponuje ten jeden wymiar człowieczeństwa, używa go jako uzasadnienia specjalnych wymagań i uzyskiwania lub przyznawania przywilejów. Zmusza użytkowników języka do nieustannego zajmowania się szukaniem określeń nobilitujących mniejszości lub arbitralnie narzuca nazwy wymyślone przez siebie. Typowym przykładem takich działań jest twórczość w zakresie feminatywów i jej efekty słowotwórcze – psycholożka, etyczka, ministra, magistra.

Ta poważna logiczna sprzeczność teorii i działania nasuwa podejrzenie, że poprawność polityczna jest traktowana instrumentalnie  – jest więc tylko rodzajem prezentacji i uzasadniania własnych poglądów poprzez nadawanie wcześniej marginalizowanym zagadnieniom ważności w sposób dysproporcjonalny, niekiedy agresywny i pozbawiony waloru racjonalności. Za przykład językowy może tu posłużyć działanie hiperpoprawnych działaczy mniejszości seksualnych, którzy doprowadzili w Szkocji do usunięcia z dokumentacji medycznej wyrazów matka i ojciec oraz zastąpienia ich określeniami rodzic A i rodzic B. Głośno mówi się o tym, że płeć jest tylko stereotypem kulturowym. Działanie to pod względem prawnym można określić jako dyskryminację ludzi heteroseksualnych w ich ważnej, podstawowej roli społecznej. Dobrą ilustracją tego zachowania jest ostatni protest Kongresu Kobiet wobec krytyki minister sportu Joanny Muchy. Uczestniczki Kongresu krytykę niekompetentnej urzędniczki państwowej uznały za bezprecedensowy objaw seksizmu, a przyczynę rzekomej nagonki upatrują wyłącznie w tym, że minister jest kobietą.

Poprawność polityczna stanowi również sposób identyfikowania się z silną grupą perswazyjną, metodę dostosowania do obowiązującego dziś lewicowego wzorca ideologicznego. Tak w przybliżeniu widzi ją Jan Hartman. Definiuje on poprawność polityczną w następujący sposób: ogół przekonań (wraz z towarzyszącą im aurą lingwistyczną i emocjonalną), co do których panuje w danym kraju zgoda, że charakteryzują one światłego obywatela, człowieka roztropnego i dobrze wychowanego, odpowiedzialnego i zasługującego na publiczne zaufanie. [7]

Definicja ta, zbudowana na potrzeby artykułu, w zasadzie trafnie ujmuje istotę poprawności politycznej. Wydaje się jednak, że w polskiej wersji poprawności politycznej nie chodzi o przekonanie, raczej o zachowania takie, jakie teraz wypada pokazać. Widziałabym w niej raczej swoistą etykietę, obyczaj nie zaś zasadniczy element postawy. W przestrzeni publicznej nie wypada urazić słownie grup uznanych przez ideologię lewicową i liberalną za dyskredytowane, wolno natomiast obrażać, tych, którzy do tych grup nie należą ( przypisywać im poglądy, których nie mają, poniżać słownie, nie zachowywać wobec nich elementarnych zasad przyzwoitości). Nobilitowaniu jednych towarzyszy dyskredytacja drugich. Ujmując to zjawisko w kategoriach filozoficznych szkoły frankfurckiej, likwiduje się jedne grupy opresyjne, by zastąpić je innymi, gdyż kultura jest z natury opresyjna.

Na co dzień Niemcy nadal mówią Putzfrau, nie Raumpflegerin, Polacy używają słów kaleka, niepełnosprawny a nie sprawny inaczej, alkoholik nie chory na chorobę alkoholową. W ten sposób rodzi się dwójmyślenie, co jest zjawiskiem niemoralnym i szkodliwym społecznie, krzywdzącym właśnie grupy dyskryminowanych. Dawniej nazywano to hipokryzją albo moralnością mieszczańską. A to przecież z nią całe dziesięciolecia walczyła szkoła frankfurcka. Odwoływanie się do normy bardziej cywilizowanych krajów europejskich oraz USA, argumentowanie, że jesteśmy zaściankowi w swojej homofobii i rasizmie, świadczy o braku wiedzy. Z przejawami rasizmu w Niemczech można się było spotkać jeszcze w latach siedemdziesiątych, a ja zetknęłam się z nim w roku 2001! Podam jeszcze kilka dat. Homoseksualizm był karany w Wielkiej Brytanii do roku do 1993, we Francji do 1982 roku, w Niemczech do 1973 roku, w USA do 1962 roku, ale 14 stanów wprowadziło zmiany w prawie dopiero w 2003 roku. W Polsce odpowiednie prawo wprowadzono w 1932 roku.

Szukając odpowiedzi na pytanie o wpływy działania poprawności politycznej na język oraz etykę komunikacji, musimy wskazać najpierw zagrożenia moralne, jakie powoduje podporządkowanie myślenia i języka instrukcjom ideologicznym. Prowadzi ono w iście orwellowski sposób do niemożliwości wyrażania własnych myśli, wartościowania, formułowania sądów i opinii, ogranicza poznanie i rozumienie rzeczywistości. Zarówno wykreślenie z zasobu leksykalnego słów niewłaściwych, jak i uniemożliwienie naturalnego poszukiwania synonimów, nakaz trzymania się wzorca skonstruowanego przez ludzi niekompetentnych językowo, sięgających po władzę nad mową, są działaniami niemoralnymi wobec języka i jego użytkowników, działaniami ograniczającymi jego wolność, typowymi dla ustroju totalitarnego.

 

Dorota Zdunkiewicz-Jedynak zwraca uwagę na to, że poprawność polityczna przypomina swoją  rytualizacją (nakazowością używania w pewnych sytuacjach ściśle ustalonych formuł) nowomowę. Zjawisko rytualizacji wydaje mi się nie tak bardzo groźne. Świadomy użytkownik języka w zasadzie dobrze je rozpoznaje i najczęściej ma do niego dystans. Niepokoi mnie kilka innych podobieństw do nowomowy. Podporządkowanie się zasadom poprawności oznacza najczęściej identyfikację użytkownika języka z grupą, która narzuca ideologię, a niepodporządkowanie przynależność do grupy przeciwnej. To niebezpiecznie dzieli nas na swoich i obcych. Stwarza podatny grunt dla mowy nienawiści. Zgodnie z zasadami formułowanymi przez szkołę frankfurcką jest to krok do stereotypizacji i deprecjacji, a więc przemocy kulturowej. Ideolodzy poprawności politycznej zakładają, że użycie pewnych wyrazów jest ściśle związane z intencją poniżenia, lekceważenia i  zdeprecjonowania określonego za pomocą tych nazw podmiotów. Tym samym uznają za fakt istnienie słów nieczystych, potencjalnie niebezpiecznych.

Owszem, istnieją słowa, które mają charakter pejoratywny, deprecjonujący, ale większość tych, które wymieniają słowniki poprawności politycznej, są słowami neutralnymi, jednoznacznymi, nie mającymi konotacji negatywnych, wpisanymi w tradycję językową. Ich normalne, standardowe, nieironiczne, niemetaforyczne użycie nie wiąże się z jakąkolwiek deprecjacją. Część z nich budzi wręcz skojarzenia pozytywne (matka, ojciec, wróżka). Argumentowanie, że słowa matka lub ojciec mogą dotknąć  homoseksualnych rodziców, nakazywanie, by nie używać wyrazów roślina (poprawnie towarzysz roślinny), zwierzę (poprawnie towarzysz zwierzę), bo jest to manifestowanie antropocentryzmu lub, co już wyjątkowo absurdalne, flush toilet (spłuczka),  gdyż wiąże się to z użyciem papieru, a jego wytwarzanie jest tożsame z niszczeniem przyrody, a zatem użycie słowa może zachęcać do niszczenia natury, fairy (wróżka), bo to razi homoseksualistów, świadczy o braku świadomości i kompetencji w zakresie języka.

Zwolennicy zakazów nie zauważają bowiem dwóch ważnych zjawisk leksykalno-semantycznych, a mianowicie, że wyrazy mają znaczenia słownikowe (leksykalne) oraz tekstowe, a niemoralne, deprecjonujące bywają najczęściej użycia wyrazów nie same wyrazy. Ponadto, oceniając wartość etyczną zachowania językowego, nie możemy ograniczać się do słów. Pytamy zarówno o intencję, jak i o skutek tego zachowania. Przede wszystkim zaś badamy całą sytuację komunikatywną. Można przecież zastosować wszystkie właściwe słowa i jednym gestem towarzyszącym zmienić znaczenie wypowiedzi, można użyć zamienników wyrazowych i obrazić. Można też bez żadnej złej intencji i obraźliwych określeń zredukować człowieka do jednego tylko wymiaru. Przyjrzymy się temu nieco dokładniej.

Słowa Murzynczarnoskóry nie są w polszczyźnie negatywnie nacechowane ani obraźliwe. W zdaniu: W jednym kościele spotykają się ludzie różnych ras i narodowości: biali, żółci, Murzyni,  Chińczycy, Francuzi, Niemcy, Amerykanie i razem się modlą, czytają Biblię, śpiewają i tańczą nic nas nie razi. Użycie słowa Murzyni jest neutralne, kontekst nazwałabym życzliwym/pozytywnym. Wskazuje on na różnice między ludźmi i jednocześnie na ich łączność w działaniu.

W zdaniu wypowiedzianym z pewnością bez złej intencji Przyśpieszają, finiszują i na czoło wysuwa się wysoki, potężnie zbudowany, czarnoskóry zawodnik z  USA. Tak,  to on dziś stanie na najwyższym podium mamy już inną sytuację. Sprawozdawca sportowy zaznacza, że zwycięzca biegu jest czarnoskóry. Podaje, że jest to reprezentant USA. Po co zatem używa też określenia czarnoskóry? Czy w tym samym kontekście użyłby określenia biały? Czy to wyróżnienie jest do czegoś przydatne? Jak się wydaje, sprawozdawca wyróżnił zawodnika w ten sposób bez specjalnej potrzeby, być może przypadkowo. Ujawnił jednak pewien sposób widzenia człowieka – przez pryzmat tej jednej cechy. A przecież można było o nim powiedzieć coś istotniejszego pod względem informacyjnym: student jakiejś uczelni, członek jakiegoś klubu, jazzman, wielbiciel truskawek. Tak często przecież podaje się w podobnych sytuacjach i ważne, i nieważne wiadomości o upodobaniach, związkach rodzinnych, zainteresowaniach zawodników. Wybranie tej jednej odczytujemy właśnie jako zabieg redukujący do stereotypu. Warto w tym miejscu zauważyć, że  mamy tu, być może, do czynienia ze stereotypem pozytywnym o treści: czarnoskórzy są genialnymi/najlepszymi biegaczami. Jest to jednak stereotyp i tak też odczuwają go czarnoskórzy.

Bardzo podobnie przedstawia się użycie neutralnego z pewnością wyrazu homoseksualista. Jeśli mówimy: Na spotkanie przyjdą Kowalski, Igrekowski, Iksiński i ten homoseksualista, Zetkowski to również nadajemy Zetkowskiemu cechę identyfikującą i redukującą.

Można sobie również wyobrazić użycie obu wyrazów w kontekście pozornie pozytywnym, ale ujawniającym wartościowanie negatywne i deprecjonujące. Autentyczne zdanie, które słyszałam, miało następującą postać: On nie jest żadnym homoseksualistą. To normalny człowiek. Zdanie o podobnej treści z wyrazem Żyd pewnie słyszał niejeden użytkownik języka. Problem językowy został zatem przez zwolenników poprawności politycznej błędnie określony, a jego rozwiązanie nie może się okazać skuteczne. Piętnować trzeba nie język z jego zasobem leksykalnym, lecz jego użycie jako narzędzia porządkowania świata za pomocą etykietkowania, piętnowania, stereotypizowania, pogardy i wykluczania. Zmieniać trzeba całą sferę przekonań, których przejawem są działania językowe, nie same słowa.

Polityczna poprawność odbiera użytkownikowi języka prawo do wskazywania różnic, wartościowania, wydawania sądów, formułowania opinii. Ludzie są przecież grubi i chudzi, źli i dobrzy, mądrzy i głupi. Nie da się funkcjonować w społeczeństwie i tych różnic nie zauważać. Dorota Zdunkiewicz, rozważając relację między poprawnością polityczną a kulturą języka, wskazuje na dwa kolejne negatywne skutki nieracjonalnie rozumianej walki z uprzedzeniami: zubożenie zasobu wyrazów i utrata przez nie precyzji semantycznej oraz pozbawienie wyrazów ich potencjału oceniającego zjawiska pod względem moralnym. Podaje przy tym przykłady poprawnych politycznie zamienników. Pokazuje, że zamiana wyrazów prostytutka na pracownica agencji towarzyskiej, burdel na agencja towarzyska ukrywa łączność ocen zawartych w tych wyrazach z wymiarem moralnego zła, podobnie jak określenie sprawny inaczej usypia wrażliwość na potrzebę pomocy osobom niepełnosprawnym. Dodałabym do tego jeszcze kilka przykładów: zamiast prostytucja prasa używa określenia usługi seksualne, zamiast konsekwencja religijna (życie zgodne z wiarą) – wyrazu fundamentalizm katolicki, zamiast osoba znana z mediów  słowa autorytet. W ojczyźnie politycznej poprawności zamiast criminal (przestępca) należy mówić behaviorally chalenged, czyli wyzywająca osobowość. Te przykłady ilustrują już nie proces rozmazywania znaczeń, lecz zjawisko ukrywania znaczeń, ten sam, który obserwowaliśmy w PRL-u. Zamiast mówić o zabiciu robotników w Gdańsku, mówiono to, co zdarzyło się w Gdańsku, zamiast strajkniezaplanowana przerwa w pracy. Nacisk grupy perswazyjnej na instrumentalizację języka jest niebezpieczny – może doprowadzić, że powstaną inne eufemiczne zamienniki. Zamiast słowa cham używać będziemy wyrażenia wychowany inaczej, zamiast rozpusta – określenia bujne życie erotyczne, zamiast niewidomywidzący inaczej i następnie pojawią się uczciwy inaczej, prawdziwy inaczej. Eufemizacja, arbitralne nadawanie znaczeń wyrazom, ukrywanie pewnych znaczeń powoduje utratę wartości aksjologicznej i dystynktywnej słowa. Wszystko jest takie samo – ani dobre, ani złe. Język dystansuje się od wartości, a jego użytkownik staje się człowiekiem bez właściwości, który niczego nie zauważa i nie komunikuje drugiemu ze strachu przed naruszeniem norm ideologicznych.

Etyka słowa / komunikacji ujmuje zjawiska dyskryminacji słownej w inny sposób i nie izoluje go spośród innych działań językowych podlegających ocenie etycznej.

Przede wszystkim zakłada się, że słowo kierowane ku drugiemu jest zgodne z postawą, którą zwykle określam jako postawę ku człowiekowi i powinno wynikać z poszanowania wartości, a nie stwarzania wrażenia, że się je szanuje. Etyka stawia wymaganie uczciwej relacji z drugim, nie pozoru tej uczciwej relacji.  Stosunek do drugiego (grupy) nie potrzebuje uzasadnienia ideologicznego. Dlatego celem wysiłków musi się stać zmiana  przekonań, na skutek których rodzą się stereotypy i odpowiadających takim przekonaniom postaw, czego nie da się osiągnąć przez zakazy i nakazy używania słów. Prace w sferze językowej mogą natomiast polegać na odkrywaniu i opisywaniu mechanizmów językowej stereotypizacji, stygmatyzacji, deprecjacji i różnych form retoryki wykluczania. Istotniejsze od ujawniania nieczystości słów typu Murzyn i Cygan jest wyjaśnianie mechanizmów językowych redukujących człowieka do jednej właściwości, operacji włączającego wyłączania, selektywnego stosowania kryteriów godnościowych w komunikacji, a także nieustanne stawianie pytania o odpowiedzialność za kształt sytuacji komunikacyjnej, w której uczestniczymy.

Z pewnością działaniu w imię poprawności politycznej zawdzięczamy nadanie ważności problemowi publicznego używania  języka wrogiego, wykluczającego, dyskryminującego oraz stereotypowemu ujmowaniu roli kobiet. Ukazanie tego zjawiska to pierwszy krok w stronę zmiany sposobu komunikowania się w przestrzeni publicznej. Problem wyłączenia z naszego życia agresji i mowy nienawiści jest jednak bardziej skomplikowany niż się powszechnie wydaje i z pewnością nie rozwiążą go ani nie zmniejszą przepisy nakazujące usuwanie pewnych słów. Wyczulenie na mowę nienawiści, przekaz rzetelnej wiedzy na ten temat to poważne zadanie dla dydaktyki szkolnej. Tymczasem zajmują się nim głównie media, przy czym pokazują raczej selektywne i upraszczające stosowanie zasad poprawności i  w gruncie rzeczy wspierają proces powstawania nowych grup opresyjnych. Mowę nienawiści szerzą ludzie o ograniczonej wiedzy i świadomości językowej i społecznej, posługujący się logiką potoczną. Ci ludzie potrzebują solidnych informacji o językowych zjawiskach szkodliwych społecznie,  nie zaś zakazów i kar, które jedynie wzbudzają niepotrzebne emocje.

Jak pokazują badania materiału językowego, mniej szkody w komunikacji społecznej wyrządzają typowe, pospolite inwektywy, wyrazy z polszczyzny potocznej nacechowane emocjonalnie i negatywnie wartościujące. Ponieważ ich użycie jest ograniczone do pewnych okoliczności, które znamy i możemy przewidzieć, konfrontacyjnych sytuacji da się w dużej mierze uniknąć. Znacznie groźniejsze są podporządkowane myśleniu ideologicznemu i wyrastające z uprzedzeń całe sformułowania formalnie poprawne, ale niosące szkodliwe treści, krzywdzące przez manipulację półprawdami, sugerujące dyskryminację grup i jednostek oraz wyłączenie ze wspólnoty.

Z etycznego punktu widzenia najbardziej potrzebna jest wiedza o zasadach traktowania innego jak człowieka takiego, jak my, demaskowanie i piętnowanie języka wrogości oraz pokazywanie wzorców normalnych zachowań. Tego, że określeń o charakterze obraźliwym i wyraźnie dyskryminujących nie należy używać, powinny uczyć elity, dostarczając wzorców właściwego zachowania i kształtując normy obyczajowe w zakresie użycia języka. Odebranie tej roli normotwórczej elitom i oddaje jej mediom przyczynia się właśnie do obniżenia poziomu etycznego i kulturalnego komunikacji. Rola mediów powinna polegać na szerzeniu dobrych wzorów nie zaś na ukazywaniu konfrontacyjnego sposobu komunikacji jako modelu normatywnego.

Dla etyki słowa w życiu publicznym najważniejsze wydają się dwa warunki: równoprawność uczestników dyskursu oraz możliwość negocjowania sytuacji komunikacyjnej, ustalania jej kształtu i celu. Transparentność sytuacji sprzyja takiemu określaniu ról, które wyklucza ideologizację i podporządkowanie dyskursu oraz dyskryminację jednostek i grup społecznych.

Bibliografia

  1. Bednarczuk, Nowomowa. Zarys problematyki i perspektywy badawcze, [w:]Zeszyty Edukacji Narodowej. Dokumenty, 1981.

M.Głowiński, Nowomowa i ciągi dalsze. Szkice dawne i nowe, Kraków 2009.

  1. Hartman, Krytyka poprawności, Przegląd Polityczny 2003, nr 60.

M.Karwat, O złośliwej dyskredytacji, Warszawa 2006.

  1. Kołakowska, Brygady politycznej poprawności, Rzeczpospolita, 29.01.2000.
  2. Kołakowska, Poprawność polityczna a mentalność totalitarna [w:]teologia polityczna.pl/poprawność-polityczna 20.10.2012.

 

  1. Zdunkiewicz – Jedynak, Językowy kodeks poprawności politycznej a kultura języka, [w:]Polskie dźwięki, polskie słowa, polska gramatyka. (System-teksty – norma –kodyfikacja) pod red. B. Pędzich i D. Zdunkiewicz – Jedynak, Warszawa 2011.

 

Streszczenie

Poprawność polityczna w zamierzeniach twórców miała zapobiegać dyskryminacji mniejszości społecznych przez wykluczenie z języka określeń naznaczających i dyskredytujących oraz usuwanie stereotypów. Na gruncie polskim dzięki poprawności w znacznie ograniczono stereotypowe postrzeganie kobiet. Z etycznego punktu widzenia poprawność polityczna jako system nakazów i zakazów dotyczących używania słów przypomina nowomowę z jej przerostem funkcji magicznej i wykluczaniem słów niebezpiecznych. Poprawność polityczna ogranicza możliwości wartościowania i wyrażania różnic, odbiera językowi jego wymiar aksjologiczny. Najczęściej służy prezentacji własnych poglądów oraz identyfikacji  z lewicową i liberalną grupą perswazyjną, przez co wzmacnia i tak ostre podziały społeczne. Ma niestety charakter zastępczy wobec koniecznych działań edukacyjnych zmieniających przekonania i postawy wobec różnych grup dyskryminowanych. Obserwacja języka prowadzi do wniosku, że szkodliwe bywają bowiem nie same słowa, lecz ich użycia w konfrontacyjnym modelu komunikacji.

[1] W rzeczywistości źródeł idei  poprawności politycznej można szukać jeszcze wcześniej – w pracach Franza Boasa, Edwarda Sapira, Benjamina Lee Whorfa. Margaret Mead, Ruth Benetict.

[2] Na kilkunastu uniwersytetach w USA przyznawane są miejsca dla czarnych studentów, przez co biali z lepszymi wynikami i zdolniejsi na studia się nie dostają. Przypomina to sytuację w PRL przyznawania dodatkowych punktów za pochodzenie chłopskie i robotnicze.

[3] A. Kołakowska, Teologia Polityczna, 20.10.2012.

[4] Dopuszczalne jest jednak, gdy Murzyni (też niepoprawne) mówią o białych białas.

[5] A. Kołakowska, Brygady politycznej poprawności, Rzeczpospolita, 29.01.2000.

[6] D. Zdunkiewicz-Jedynak, Językowy kodeks poprawności politycznej a kultura języka, w:Polskie dźwięki, polskie słowa, polska gramatyka (system-teksty – kodyfikacja), Warszawa 2011, s.61-73.

[7] J.Hartman, Krytyka poprawności (Arystokracja ducha a poprawność polityczna), Przegląd Publiczny, 2003, nr 60.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Obserwatorium etyki słowa. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.