O retoryce pogardy i wykluczenia w polskim dyskursie publicznym

Anna Cegieła

Uniwersytet Warszawski

O retoryce pogardy  i wykluczenia w polskim dyskursie publicznym

     Styl polskiego dyskursu publicznego od dłuższego czasu budzi poważne zastrzeżenia etyczne. Razi nas wiele jego właściwości – jałowość, przewaga tandetnej retoryki nad argumentowaniem, obraźliwa dyskredytacja przeciwnika, posługiwanie się kłamstwem, insynuacją i wyjątkowa brutalność. Coraz częściej mówimy o tym, że język w służbie polityki stracił wiarygodność i zastąpił peerelowską nowomowę. Zauważają to już nie tylko badacze, lecz także zwykli użytkownicy polszczyzny. Etyczny aspekt użycia języka w dyskursie publicznym stał się już obiektem dyskusji naukowych wśród filozofów, socjologów, psychologów i językoznawców.

Najwcześniej etyką dyskursu publicznego zajęli się filozofowie i socjolodzy. Filozofów interesowało  wykrycie i sformułowanie etycznych i zarazem racjonalnych zasad dyskursu, dla socjologów ważniejsze było zbadanie reguł i mechanizmów dyskusji publicznych jako odmiany zachowań społecznych. Na potrzeby tego artykułu warto przywołać trzy nazwiska: Paul Grice, John Searle, Jurgen Habermas. Filozofowie ci ustalają w swoich pracach ogólne warunki etyczności komunikacji. P. Grice formułuje podstawową zasadę kooperacji warunkującą zachowania komunikacyjne oraz cztery tzw. maksymy konwersacyjne – ilości, jakości, odniesienia i sposobu wspierające tę zasadę.[1] Modelowana przez Grice’a sytuacja komunikacyjna opiera się na założeniu autentycznego współdziałania opartego na prawdzie. Badacz zaznacza, że nie powinniśmy mówić nie tylko tego, co nie jest prawdziwe, lecz także tego, co do czego nie mamy pewności i dostatecznych podstaw. Jeszcze bardziej stanowczo wypowiadają się na ten temat J. Habermas,  K-O. Apel, J. Searle i J. Austin. Warto zwrócić uwagę na fakt, że wymienieni badacze odwołują się do pojęcia sytuacji komunikacyjnej, a tym samym do podstawowej funkcji języka, który ma służyć porozumiewaniu się i porozumieniu i, jak twierdzą, jest z natury dialogiczny.

W teorii działania komunikacyjnego Jurgen Habermas zakłada, że ostatecznie zawsze można uzyskać porozumienie pod warunkiem, że   uczestnicy właściwie i jednakowo interpretują sytuację oraz negocjują jej kształt, a swoje cele realizują nie przez egocentryczną kalkulację (szans) sukcesu, lecz przez akty dochodzenia do porozumienia. Obie strony mają prawo do roszczenia prawdy, ważności, szczerości i słuszności założonych norm.  [2]

Idealna sytuacja komunikacyjna to sytuacja zapewniająca symetryczny podział szans, równość w zakresie wyboru i realizacji wszystkich aktów mowy. Nikogo, kto mógłby wnieść istotny wkład w rozmowę/dyskurs, nie może być wykluczony (zasada inkluzji), wszyscy mają jednakową szansę wypowiedzenia się w sprawie (zasada równouprawnienia), w dyskursie każdemu przysługuje jednakowe prawo wyrażania uczuć, postaw i intencji oraz krytyki i odpierania argumentacji innych uczestników oraz formułowania własnej. Wszyscy muszą mówić to, co rzeczywiście myślą (wykluczenie iluzji i złudzeń). Sytuacja międzyludzka nie może przeszkadzać w argumentacji. Komunikacja nie może podlegać restrykcjom (zasada braku przymusu).

Wszystkie te koncepcje skutecznej, wartościowej moralnie i społecznie komunikacji ( P. Grice’a, J. Searle’a, J. Habermasa) były krytykowane jako zbyt idealistyczne. Najogólniej uznawano, że zarysowują one obraz raju komunikacyjnego (Levinson,  P.F. Strawson), albo zawierają tzw. sprzeczność performatywną (E. Tugendhat). [3] Sugerowano też, że w przestrzeni publicznej nigdy nie istniały warunki racjonalnej komunikacji. Obserwacja dyskursu publicznego w Polsce zdaje się potwierdzać zasadność tej krytyki. Prace socjologów również więcej mówią o naruszaniu racjonalnych i etycznych zasad komunikacji niż o przestrzeganiu ich. [4]

Płaszczyzna krytycznego opisu polskiego dyskursu publicznego to sfera, w której spotykają się językoznawstwo i socjologia. Obie dyscypliny badawcze są niemal całkowicie zgodne co do oceny mechanizmów stosowanych w dyskusjach i co do oceny zachowań  językowych, choć oczywiście nieco inaczej je opisują. Stosują także nieco inną terminologię. Jest jednak charakterystyczne, że zarówno językoznawcy, jak i socjolodzy odwołują się w swoich rozważaniach do zasad sformułowanych przez filozofów, traktując je jako modelowe i nie pozbawione waloru racjonalności. Wymaganie prawdy, współdziałania, szacunku dla rozmówcy wyrażane w wielu publikacjach wydaje się stałe, silne i niepodważalne i ,co ważne, uzasadnione.

Opisano już kilka interesujących zjawisk językowych występujących w dyskursie publicznym oraz kilka ważnych dyskusji. Połączenie metod socjologicznych i językoznawczych w opisie dyskursu zaowocowało wykryciem kilku strategii retorycznych i komunikacyjnych oraz zebraniem repertuaru ważnych symboli wykorzystywanych nieustannie przez wszystkie strony sporu politycznego.  Pod tym względem interesujące jest ujęcie  M. Czyżewskiego, który w dyskursie publicznym, szczególnie politycznym, dostrzega istnienie swoistej narracji z wyraźnymi wątkami, bohaterami, symbolicznymi wyzwalaczami i wyraźną retoryką bazową. Narrację wypowiedzi PiS-u i jego zwolenników określa mianem szargania, narrację antypisowską nazywa demonizującym uwłaczaniem. Jeśli szerzej spojrzeć na polski dyskurs publiczny, okazuje się, że pojawiają się w nim pewne typowe zjawiska i typowe zestawy zabiegów retorycznych przydatnych nie tylko wtedy, gdy dyskurs polityczny układa się w określoną i wyrazistą narrację. Należą do nich: upolitycznianie i ideologizowanie, głównie przez media, każdej dyskusji publicznej – o przyznaniu się Grassa do przynależności do Waffen SS, o dopuszczalności metody in vitro, o książce Grossa, o ograniczeniu godzin nauczania historii, funduszu kościelnym, budowie stadionu itd., inscenizowanie dyskusji konfliktowych, w których celowo doprowadza się do zawieszenia lub ograniczenia kooperacyjności,  nadawanie dyskusjom charakteru retorycznego zamiast problemowego, zwiększenie roli różnych technik forsowania oraz wykorzystywanie retoryki pogardy.

Ideologizowanie dyskusji polega na zmianie płaszczyzny dyskursu – z problemowej na aksjologiczną. Zamiast dyskutować o przepisach dotyczących metody in vitro, do czego jesteśmy zobligowani przez prawo unijne, dyskutujemy o prawie kościoła do wyznaczania społeczeństwu zasad moralnych oraz rozdziale kościoła od państwa. Właściwy problem zostaje użyty do wywołania zupełnie innego, niepotrzebnego sporu.

Dyskusje o charakterze konfliktowym są  efektowne i medialne. Obraz sporu i jego uczestników łatwo się zapamiętuje. Mogą być inscenizowane tak, by dało się spowodować konflikt podczas dyskusji lub po to, by pokazać konflikt istniejący, ale w postaci wyolbrzymionej, wyostrzonej. Bywają i takie dyskusje, które pokazują nieistniejący konflikt, organizowane po to, by komuś zaszkodzić albo sztucznie poprawić czyjś wizerunek medialny.

Zwykle stosuje się w nich również manipulację obrazem  problemu i obrazem uczestników sporu,  ułatwiając przez to na ogół nieuprawnione utożsamienie wypowiedzi podczas dyskusji z programem partii, stronnictwa czy grupy reprezentowanej przez dyskutanta.  Dla obserwatora (czytelnika prasy, widza) ważny jest obraz problemu, o którym się dyskutuje, obraz uczestników dyskusji oraz grupy przez nich reprezentowanej (obozu politycznego, partii), wizerunek wyłaniających się w toku dyskusji postaw oraz wynik sporu. Wynik ten widzą najczęściej w wersji uproszczonej, mianowicie jako wynik bitwy,  w której ktoś wygrał, a ktoś przegrał.  Zarówno argumenty, jak sposób prowadzenia sporu nie są już dla widza tak ważne. Nie zawsze są też właściwie rozumiane. Zapewne nie wszyscy obserwatorzy dostrzegają, że i obraz  sporu, i wizerunek uczestników, i sposób przedstawiania problemu zostają ukształtowane właśnie przez metodę dyskutowania i stosowane techniki retoryczne. Z pewnością jednak dostrzegają, że spór nie ma rozwiązania, dyskutantom chodzi o to, by wygrać z przeciwnikiem za pomocą instrumentów retorycznych, a nie o to, żeby rozwiązać problem. W takich słownych utarczkach na scenie dyskusji konfrontacyjnej w szczególnie silny sposób zaznaczają się techniki forsowania. Polegają one na możliwe wyraźnym i łatwym do zapamiętania zaznaczaniu swojej obecności w sporze i ograniczaniu możliwości wypowiadania się przeciwników , czyli na przykład na tym, by nadać sztucznie znaczenie drobnemu incydentowi (np. przejęzyczeniu się) i uczynić z niego fakt medialny , by wyrwać z kontekstu zdanie, nadać mu nieuzasadnioną ważność, fałszywie je zinterpretować i następnie przypisać fałszywą intencję autorowi wypowiedzi, by sobie przyznać prawo interpretacji faktów, choć specjaliści mogliby powiedzieć na ten temat coś znacznie ważniejszego. Media zamiast pokazywać, że problemy społeczne i moralne nie są aż tak proste,  decyzje wcale nie łatwe, a dyskusja nie musi być wojną, wyostrzają uproszczony obraz, upolityczniając go i zniekształcając. Odbiorca wie, kto się spiera, ale nie wie dokładnie, czego spór dotyczy, ani na czym polega problem. Z mediów dowiaduje się zaś tylko tego, kogo nie powinien w tym sporze wspierać.

Technika forsowania bezpośrednio lub pośrednio uniemożliwia rozpoznanie sytuacji komunikacyjnej, nie pozwala także  jej negocjować. Jest więc pogwałceniem podstawowej zasady J. Habermasa. Komunikacja odbywa się w myśl hasła: dyskutujemy według reguł, ale moich i to ja jestem wygranym.

Obok tych wyraźnie negatywnych  zjawisk w dyskusjach publicznych od kilkunastu lat daje się zauważyć jeszcze jedno, a mianowicie częste przyjmowanie postawy pogardy i odpowiadającej jej retoryki.[5] Do  podstawowych wyznaczników tej postawy należą: poczucie wyższości nad innym człowiekiem lub grupą ludzi,  przekonanie, że ta wyższość daje prawo do ferowania wyroków, wydawania ocen i wpływania na stosunek innych ludzi do osoby pogardzanej, traktowanie (słowne) człowieka  gorzej niż na to zasługuje lub gorzej niż powinno się go traktować, nienawiść do osoby pogardzanej, a co najmniej jej silna dezaprobata, chęć jej zaszkodzenia przez odebranie szacunku społecznego, skierowanie na nią niechęci oraz nienawiści innych oraz podejmowanie działań szkodzących drugiemu człowiekowi ( w tym działań językowych).  Retoryka pogardy polega na świadomej  i trwałej deformacji czyjegoś wizerunku przez użycie dyskredytujących środków niszczących, które blokują niezależną, obiektywną ocenę oraz pozytywne emocje związane z osobą dyskredytowaną. Retoryczne zabiegi skierowane są przeciw kilku różnym grupom: bezrobotnym, wierzącym, rodzinom wielodzietnym, małżeństwom chcącym  mieć dzieci  za pomocą metody in vitro, zwolennikom PiS, obrońcom krzyża, nieco rzadziej przeciw obozowi PO.  Wyrażana explicite pogarda łączy się zwykle z agresją i trywializacją , choć stopień nasilenia tej ostatniej bywa różny zależnie od tego, czy wypowiadają się dziennikarze, czy np. członkowie partii Palikota.

Celem retoryki pogardy jest izolacja lub wykluczenie ludzi pogardzanych ze wspólnoty społecznej, do czego nie jesteśmy uprawnieni moralnie. To, co pod względem etycznym szczególnie niepokoi, to fakt, że retoryką pogardy posługują się intelektualiści – pisarze, profesorowie, biskupi, doświadczeni dziennikarze, którzy w innych wypowiedziach przeciwstawiają się dyskryminacji i potępiają innych za jej wyzyskiwanie w wystąpieniach publicznych. A to oznacza, że przestrzeń dyskusji publicznej traci wymiar aksjologiczny, staje się przestrzenią walki o prawo do włączania do wspólnoty i wyłączania z niej.

Zabiegi, które się składają na retorykę pogardy, pochodzą ze znanego repertuaru środków manipulacyjnych, charakterystyczne są  jedynie ich zestaw i sposób użycia. Można również zaobserwować pewien schemat działań słownych typowy dla retoryki pogardy, w którym określone zabiegi mają swoją kolejność.

Pierwszym stałym elementem tego schematu jest dezinformacja unieważniająca. Polega ona na tym, że materiał informacyjny, dotyczący osoby lub grupy pogardzanej, poddaje się selekcji. To, co dobrze świadczy o tej grupie, bywa przemilczane lub unieważnione przez pomniejszenie, (np. pod pretekstem, że informacja jest mało medialna), a to, co służy budowaniu negatywnego wizerunku podawane do wiadomości i eksponowane. Tak więc o bezrobotnych pisze się, że są niezaradni, inercyjni, roszczeniowi, nie opłaca się im podejmowanie pracy. O kościele pisze się tylko wtedy, gdy można mu wytknąć błędy, a więc czytamy, że żąda zwrotu ogromnego majątku, że księża molestują dzieci, że Kościół straszy, wyklucza, zapowiada ekskomunikę. O nauczycielach czytamy, że się domagają podwyżek, pracują za krótko i odmawiają pracy podczas ferii. O rodzicach, którzy chcą wprowadzenia in vitro, że domagają się dzieci, a to dar nie dla każdego. O rodzinach wielodzietnych, że, jeśli mają trudności materialne, to na własne życzenie. O emerytach, że są utrzymywani przez pracujących. Selekcja materiału przeprowadzana jest w sposób sugerujący, że tak myślą znawcy, a tylko ignoranci myślą inaczej.

Drugim skutecznym komponentem retoryki pogardy  jest dyskredytacja  akty mowy w postaci kpiny, drwiny, szyderstwa, obrazy, imputowania, przypisywania negatywnych działań. [6] Odpowiednie techniki forsowania wspomagają siłę oddziaływanie takich aktów. Forsowanie może polegać na wielokrotnym przypominaniu czyjegoś błędu, któremu nadaje się ważność, co w kontekście nowych wyselekcjonowanych informacji oraz aktu szyderstwa lub imputowania wzmacnia negatywny obraz medialny dyskredytowanej osoby (lub grupy).

Dyskredytacja ma jeden cel – jest nim stygmatyzacja prowadząca do dyskryminacji, a co najmniej izolacji, ale może przyjąć różne formy i typy. Wydaje się, że najczęściej proces dyskredytacji rozpoczyna się od kategoryzowania krytykowanej osoby lub grupy.  Służą temu określenia typu michnikowszczyzna, kaczyzm, lepperyzm, gazeta polskojęzyczna, fundamentalizm chrześcijański, historyk z IPN, partia skrajnie prawicowa, dziennikarz  prawicowy, trockiści, kryptokomuna, ludzie Kaczyńskopodobni, mohery, spółdzielnia, republika kolesiów.

Niekiedy, w zgodzie ze źle pojętymi zasadami poprawności politycznej, tworzy się sztuczne kategorie  nazewnicze o narzuconej negatywnej lub pozytywnej konotacji lub arbitralnie nadanym znaczeniu. Tak, jak kiedyś opozycjonistów nazywano chuliganami, a protesty, naruszaniem porządku publicznego, tak dziś można niemieckich bojówkarzy atakujących grupę rekonstrukcyjną nazwać niemiecką Antifą, antyfaszystami  lub działaczami z Niemiec, procesję Bożego Ciała – zawłaszczaniem przestrzeni publicznej, metodę in vitromłodszą siostrą eugeniki, a matkę dziecka poczętego dzięki metodzie in vitro porównać do klaczy zarodowej.   Takie  zabiegi mają jednoznaczny charakter – służą stygmatyzacji. Naznaczeni pozytywnie są pod ochroną mediów. Pisze się o nich np. Polska Antifa uchroniła pokojową manifestację przed masakrą. O naznaczonych negatywnie mówi się z wyraźną pogardą i szyderstwem  jak o pochówku ofiar katastrofy smoleńskiej – zabawa  w chowanego.  Bezrobotni zwykle określani są jako inercyjni, rodziny wielodzietne jako dziecioroby. Nietrudno zaobserwować, że do budowy obrazu przeciwnika (niekoniecznie politycznego) używa się wypowiedzi pracowników naukowych, pisarzy, aktorów, czyli ludzi obdarzonych społecznym zaufaniem. Obsadza się ich w roli światłych obywateli, którzy objaśniają i oceniają zjawiska społeczne niezrozumiałe dla ogółu.  W ich wypowiedziach na ogół wyważonych i merytorycznie zasadnych często razi używanie środków językowych o wyraźnej  funkcji dystynktywnej. Wypowiadający dystansuje się od tych, o których mówi – od gorszych, głupszych, pogardzanych. Takie  wypowiedzi otwierają niejako furtkę dalszym, zwykle  mniej eleganckim językowym zabiegom dyskredytacji. [7] Spośród wielu rażących i naruszających zasady etyki słowa sformułowań warto przytoczyć następujące: Takie informacje zdobył antyfaszysta, który na kilka miesięcy przeniknął do ONR. Według jego informacji nowe ugrupowanie ma być antyimigranckie, nacjonalistyczne, homofobiczne, ale dbające o  grzeczny wizerunek „patriotycznej alternatywy opartej o wartości narodowe”. Wypowiedź ta jawnie sugeruje, że nowe ugrupowanie, które dopiero ma powstać i którego nazwa jeszcze nie jest znana,  jest organizacją tajną (trzeba do niego przeniknąć) i niemal faszystowską.

Inny przykład dyskredytacji znajdujemy w wypowiedzi pisarza, Tomasza Jastruna. Jego zabieg polegający na przypisaniu osobie  Jarosława Kaczyńskiego upośledzenia, choroby psychicznej, bycia groźnym i kompromitującym politykiem skierowany jest do mało subtelnego odbiorcy, który chorych psychicznie uważa za gorszych, niezasługujących na szacunek, a chorobę psychiczną za coś wstydliwego. Powtarzanie tego zabiegu w kolejnych numerach „Newsweeka” wyraźnie wskazuje na to, że zabieg ma swój cel – sugeruje konieczność izolacji niebezpiecznej dla społeczeństwa osoby, wywołuje nienawiść do niej.  Oto cytaty z tekstów T. Jastruna:

Czego się bać? To raczej obrzydzenie. Jak nie patrzeć z niesmakiem, kiedy miliony Polaków są ogłupiane przez cynicznych paranoików? A połączenie kalkulacji politycznej i paranoi – szczególnie odrażające” (31.07.2010).

Jak to możliwe, że ludziom zdarza się popierać PiS i cenić prezesa? Na zdrowy rozum to niemożliwe„ (28.08.2010).  „Od lat nawołuję, by nad problemem pochylili się polscy psychiatrzy i terapeuci” (30.10.2010), „Polskiej zimnej wojny nie da się wytłumaczyć bez psychologii. (…) Kluczem jest osobowość prezesa. Zaprzyjaźniony psychiatra postawił diagnozę, ale zakazał jej publikowania. ” (25.09.2010) , „W firmie, z która współpracuję, wśród kilkunastu osób trafił się osobnik dość młody, który jest pisowcem. Traktowany jest raczej wyrozumiale i delikatnie, jakby był chory”.  (05.09.2010), „Kiedy znamy kogoś, kto ma pisowskie poglądy, mówimy o takim osobniku, jakby był chory na wstydliwą chorobę”. (08.01.2011), „Obiad z Violą.(…) Co u niej? Matura i kłopot z ojcem. Zwleka z wyjaśnieniem –Jest pisowcem – mówi szeptem. Pocieszam ją: to brzydka choroba, ale znam gorsze.” (12.03.2011)

Podobny charakter ma kilka innych wypowiedzi: „ Norman Davies niezwykle trafnie określił PiS jako sektę.” (25.09.2010), „Krzepnie nam sekta bez wiary w zwycięstwo, ale z wiarą w trwanie. Złorzeczenia i paranoiczne podejrzenia powodują, że coraz głębiej wchodzimy w szczegóły, jak poćwiartowane były ciała, potem jak pięknie niektóre zszyto, a innych nie udało się nic a nic (…) Paranoicy wszystkich krajów łączcie się!”. (06.11.2010). Tu pogardę ma wzbudzić określenie negatywnie nacechowane i dyskredytujące – sekta.

Innym przykładem dyskredytacji jest stosowanie obraźliwych epitetów wartościujących: małpiarnia (S. Niesiołowski o Polonii amerykańskiej)  i wychodek (Wychodek polskiej polityki, co słychać,  ma się krzepko.” T. Jastrun o PIS, 22.01.2011)) oraz ironii : „Już sam fakt, że nie ma brata bliźniaka, staje się wielką zaletą” (Jastrun o Kaczyńskim, 31.04.2010).

Skutecznym zabiegiem wywołującym niechęć lub nienawiść jest insynuacja – przypisywanie szkodliwych, nieetycznych działań ( często kłamliwe) jednej stronie (druga działa wyłącznie dobrze).  Czytamy zatem, że Kościół straszy, Kościół wyklucza, chce władzy, wtrąca się do polityki, prawica i nacjonaliści odstraszają od nas zachód, skrajna prawica nas kompromituje, brak ustawy o związkach partnerskich to homofobia, polska Antifa to przecież środowiska chłopców, którzy na co dzień mają do czynienia z prawicową przemocą na osiedlach.

Formą nieco łagodniejszą od dyskredytacji jest unieważnianie (marginalizacja, minimalizacja) problemów ważnych dla innych oraz wypowiedzi przeciwników. O problemie bezpłodności (ważnym dla miliona ludzi w Polsce) mówi się, że trzeba się z nim pogodzić, o zapisanym w deklaracji ONZ prawie do dziecka, że nie istnieje, o cierpieniu bezpłodnych rodziców, że to tylko rzewne opowieści, o naprotechnologii mówi się, że to skuteczna metoda leczenia, a o in vitro, że to technika lub technologia. W ten sposób dyskusja o ważnych społecznych i moralnych kwestiach  traci rangę ważnego sporu moralnego, a sam problem jest przez ludzi niezainteresowanych ważnymi przepisami prawnymi oraz przeciwników metody in vitro spychany na margines dyskursu publicznego. Podobnie traktuje się  problem pomocy państwa dla rodzin wielodzietnych i bezrobocie.

Jak już wspomniałam, na polski dyskurs publiczny składają się w dużej mierze różnego typu dyskusje konfliktowe. Stają się one sposobnością do pokazania wizerunków polityków, partii, przedstawicieli różnych obozów, dodajmy:  wizerunków przerysowanych, uproszczonych, najczęściej  stereotypowych, ale zwykle też wyrazistych i uznawanych za reprezentatywne. Sprzyjają zatem utrwalaniu się stereotypów językowych (i społecznych) oraz mechanizmów stereotypowego myślenia (np. o prawicy, lewicy, narodowcach, kibicach, kościele), widzeniu świata w kategoriach  my – wy, swoi – obcy.  Retoryka pogardy jest w konstrukcji tej czarno-białej rzeczywistości  narzędziem niezwykle skutecznym. Poprzez jednoznaczne nacechowanie obrazu sprawia, że obserwator sceny postrzega głównie dychotomiczność postaw i zachowań aktorów. Scena konfliktu – to scena walki, w której ktoś musi przegrać, zostać odrzucony i wykluczony ze wspólnoty. Aktorów tej binarnej sceny dyskusji dzieli się zwykle na bohaterów i czarne charaktery. Odbiorca widowiska mieszczącego się w obrębie kultury dla mas łatwiej go w tej postaci rozumie. Oznacza to jednak, że aktorów również dzieli się na obywateli i antyobywateli, Europejczyków i obywateli zaścianka, nowoczesnych i zacofanych, światłych i mieszkańców Ciemnogrodu. Innymi słowy tak, jak wcześniej widzieliśmy to w nowomowie, na swoich i obcych.

Jest to podział niebezpieczny i szkodliwy przede wszystkim dlatego, że aby zbudować wyrazisty i jednoznaczny wizerunek osób i obozów, media wiążą na stałe pewne cechy lub poglądy z danym obozem i sugerują, że z tymi cechami wiążą się również inne cechy i zachowania (np. groźne dla demokracji, wolności słowa, rozdziału kościoła od państwa, dla wykorzystania zdobyczy nauki, postępu). W psychologii takie zjawisko wiązania ze sobą cech, które wcale nie muszą się łączyć, albo w ogóle się nie łączą,  nazywa się ukrytą teorią osobowości. Stosowanie takiej teorii w praktyce (przez sugestię mediów za pomocą obrazu powstającego w dyskusji) pomaga w stworzeniu sztucznego, nierealistycznego wizerunku osoby pozbawionej cech indywidualnych i osobowej niepowtarzalności, reprezentanta istniejącej lub nawet nieistniejącej grupy – pisowca, mohera, narodowca, lewicowca, platformersa, Żyda, wykształciucha, liberała itd.  Każdy narodowiec musi zatem (oprócz przekonań narodowych) mieć takie cechy postaw i charakteru, jak ksenofobia, homofobia, antysemityzm, zaściankowość, każdy pisowiec musi być arogantem, megalomanem, zwolennikiem ojca Rydzyka, mieć fobię antyniemiecką, a członek PO jest antyklerykałem, ateistą i gardzi wartościami narodowymi. Liberał jest także libertynem, zwolennikiem aborcji, promuje homoseksualizm. Rodzice  kilkorga dzieci są prymitywni, zaściankowi, nienowocześni  i nastawieni klerykalnie. Bezrobotni zaś – nieprzygotowani praktycznie, niezaradni, nieskromni, roszczeniowi i chcą dużo zarabiać.

Jeśli połączy się zabieg nieuprawnionego przypisywania cech z zabiegiem arbitralnego narzucania znaczenia, powstaną wyimaginowane obrazy przedstawicieli różnych spierających się obozów. Obrazy te są nieprawdziwe i niebezpieczne dla rozumienia procesów i zjawisk społecznych. Ich recepcja polega na odrzucaniu jednego z członów fałszywej alternatywy. W pewnym skrócie rozumowanie podsunięte przez tę konstrukcję wygląda następująco: albo jest się dobrym Polakiem, albo dobrym Europejczykiem, albo jest się Żydem, albo dobrym Polakiem, albo jest się prawicowcem, albo światłym obywatelem, albo jest się profesjonalistą, albo bezrobotnym. Przyjęcie jednego z członów tak zbudowanej alternatywy oznacza po pierwsze zanegowanie wartości wszystkich poglądów, sądów i wypowiedzi jednej ze stron, a po drugie jej marginalizacja lub wykluczenie.

W ten sposób naruszone zostają kolejne zasady sformułowane przez Habermasa: zasada inkluzji i zasada równouprawnienia. Zdawałoby się, że po doświadczeniu skutków nowomowy polski dyskurs publiczny będzie się odbywał według innych zasad. Doświadczenie pokazuje jednak, że skuteczność nieetycznych metod walki z przeciwnikami stała się argumentem silniejszym niż takie wartości jak prawda, prawdomówność, szczerość i szacunek dla drugiego, nie wspominając już o wartości tak wysokiej i dalekiej od polityki jak dobro wspólne.

Dążenie do wykluczenia z dialogu, odebrania prawa głosu jest w społeczeństwie obywatelskim, jak by się mogło wydawać, kompromitujące. Nie zawsze wykluczający je explicite artykułuje. Ale się to zdarza. Świadczą o tym wyrażenia dorżnąć watahę, zginiecie jak dinozaury, Lepper powinien się znaleźć w dole z wapnem. Najczęściej stosuje się techniki retoryczne, które owo wykluczenie uzasadniają i czynią  je po pewnym czasie postulatem oczywistym, który czasem jest wypowiedziany otwarcie. Stosowanie tej techniki poprzedza zwykle proces stygmatyzacji za pomocą określeń o arbitralnie zmienionych znaczeniach wartościujących negatywnie lub mających stałą konotację negatywną. Schemat retoryczny takiego postępowania można przedstawić następująco: kategoryzacja – tworzenie uproszczonego, stereotypowego wizerunku –  stygmatyzacja przez nadanie nazwy o negatywnej konotacji lub fałszywym znaczeniu – degradacja –  marginalizacja wykluczenie. Sugestia wykluczenia może mieć mniej lub bardziej emocjonalną formę językową, co pokazują przykłady:

„A po co w ogóle pytać biskupów o zdanie? Kościół ma prawo swoje zasady religijne i moralne egzekwować na terenie, który jest mu właściwy – np. w konfesjonale. Tam można sprawować władzę nad sumieniem jednostki. Mam wrażenie, że wprawdzie rząd formalnie nie pytał o zdanie biskupów, ale zachowuje się, jakby pytał. Podobnie media – jak gdyby pytały Kościół, na co pozwoli, a na co nie pozwoli. A Kościół to wykorzystuje, by zaprzęgać państwo do obrony swoich wątpliwych wartości. Chodzi przede wszystkim o władzę nad ludźmi. Biskupi doskonale wiedzą, ile mogą osiągnąć swoimi religijnymi środkami. Sięgają więc po władzę poza Kościołem, wywierają presję na rząd i domagają się ustaw takich lub innych, które by Kościołowi pomagały utwierdzać zasięg wpływów religii. Konflikt wokół religii w szkole czy refundacji in vitro to oczywiście przejaw takiej ekspansji władzy Kościoła na tereny, które nie są mu właściwe. (…) Potężna, niesłabnąca, rozrastająca się władza Kościoła w Polsce przynosi złe skutki. Powoduje m.in. obniżenie racjonalności w debacie publicznej. W nauczaniu szkolnym zaciera granice między wiedzą i wiarą. Powstaje też pytanie,  na czym kler opiera swoją pewność siebie, bo ani moralnych, ani intelektualnych podstaw do tego nie widać”. (Łagowski, GW)

„Leppera, takiego człowieka, puścić do dołu z wapnem” (J.Żakowski, TOK FM 11.08.2011)

Niestety, operowania takim schematem nie da się przypisać tylko jednej ze stron. Tak, jak wszyscy wykorzystują techniki forsowania, ideologizują spory, tak wszystkie strony wszystkich sporów posługują się podobną retoryką. Jej obecność w mediach to przejaw źle rozumianej sytuacji komunikacyjnej: jedna strona oczekuje informacji o faktach, druga strona proponuje ich fałszywy obraz oraz instrukcję wykluczania uczestników sporu ze wspólnoty. Retoryka pogardy ma też pewną siłę zwrotną –  grozi całkowitą utratą zaufania i przyjęciem postawy pogardy dla mediów. Jest również niezaprzeczalnym dowodem na to, że wartościowe teorie komunikacji to  w świecie mediów raczej pewien ideał albo postulat. W dyskursie publicznym nie chodzi bowiem o porozumienie, dążenie do dialogu i współdziałania. Uczestnicy dyskursu publicznego w gruncie rzeczy nie prowadzą sporu z przeciwnikiem. Wtedy , być może, wykorzystywaliby techniki argumentacji.  Tymczasem posługują się niemal samymi ocenami, dają wyraz swoim uczuciom i swoim przekonaniom. Adresatem ich tekstów są bowiem ci, którym konwencja mówienia o innych z pogardą oraz szyderstwo odpowiada, którzy myślą i mówią w podobny sposób, czyli swoi. Retoryka pogardy to technika spajania grupy, oddzielania jej od innych, od obcych i od wrogów. To także rodzaj zabiegu identyfikującego nadawcę z grupą. Wydaje mi się, że z tego właśnie powodu mówiący pozwalają sobie na wulgarność, obrażanie, insynuację, jawne sugestie wykluczenia, czyli w pewnym sensie prywatność. Mówią przecież tylko do swojej grupy. Uważna obserwacja dowodzi, że taka wspólnota wspierana przez retorykę pogardy to jedynie tandetny produkt medialny. Wspólnoty dyskursywne powstają faktycznie na gruncie politycznym i społecznym. Język w postaci technik retorycznych jest tylko drugorzędnym narzędziem spajania takich wspólnot. Jego analiza sporo jednak mówi o stylu uprawiania polityki oraz dziennikarstwa. Obserwacja sposobów wykorzystywania retoryki pogardy i wykluczenia wyraźnie pokazuje, że media przestają być obiektywne i roszczą sobie prawo do dyktowania poglądów oraz wykluczania ze wspólnoty dyskursywnej zgodnie ze źle rozumianymi zasadami poprawności politycznej albo wręcz zgodnie z modnym dziś stylem myślenia politycznego. A to zjawisko  to niebezpieczny przejaw sięgania po władzę nad językiem i myśleniem.

 

 

Bibliografia:

K-O. Apel, Znaczenie językowe, prawdziwość i normatywna prawomocność. Społeczna moc wiążąca mowy w świetle transcendentalnej pragmatyki języka, przeł. A. Kaniowski, [w:] Język, dyskurs, społeczeństwo: zwrot lingwistyczny w filozofii społecznej, red. L. Jasiński, Warszawa 2009.

  1. Austin, How to Do Things with Words, Oxford 1962.
  2. Austin, Performatywy I konstatacje, [w:] Brytyjska filozofia analityczna, red. Michał Hempoliński, Warszawa 1974.
  3. Czyżewski, „Język wrogości” oraz spór o III i IV RP w perspektywie dyskursu publicznego. [w:] Język IV Rzeczypospolitej, Lublin 2010, s. 47 – 61.
  4. Grice, Logika i konwersacja, Przegląd Humanistyczny, 1977 z. 7, tłum. J.Wajszczuk.
  5. Habermas, Teoria działania komunikacyjnego, t I Racjonalność działania a racjonalność społeczna, Warszawa 1999.
  6. Habermas, Verstudien und Ergaenzungen zu Theorie des Kommunikativen Handels, Frankfurt am Mein 1984.

Język IV Rzeczypospolitej, red. M. Czerwiński, P. Nowak, R. Przybylska, Lublin 2010.

  1. Karwat, O złośliwej dyskredytacji. Manipulowanie wizerunkiem przeciwnika, Warszawa 2006.
  2. Majkowska, „Językowe sposoby aksjologizacji wypowiedzi w dyskursie publicznym” [ w:] „Zmiany w publicznych zwyczajach językowych”, red. J. Bralczyk, K. Mosiołek – Kłosińska, Warszawa 2001, s. 37 – 44.

P.F. Strawson, Znaczenie i prawda, [w:] Fragmenty filozofii analitycznej. T. 1, Filozofia języka, red. B. Stanosz, Warszawa 1993, s. 11 – 28.

J.R. Searle, Czynności mowy. Rozważania z filozofii języka, przeł. B. Chwedeńczuk, Warszawa 1987.

  1. Sierocka, O statusie filozoficznych badań nad kompetencją komunikacyjną. Ujęcie transcendentalno-pragmatyczne, [w:] Aspekty kompetencji komunikacyjnej, red. B. Sierocka, Via communicandi II, Wrocław 2005.

Sprachpragmatik und Philosophie, red. J. Habermas, Frankfurt am Main, 1976.

  1. Tugendhat, Wykłady o etyce, przeł. J. Sidorek, Warszawa 2004.

 

Streszczenie

Polski dyskurs publiczny ma najczęściej charakter retoryczny. Politycy i media posługują się wulgarnym językiem, wykorzystują nieetyczne środki dyskredytacji przeciwnika, insynuację i kłamstwo. Każdy dyskurs zostaje upolityczniony i zideologizowany,  spory przyjmują styl konfrontacyjny, a posługiwanie się  różnymi technikami forsowania staje się normą. Media sięgają po zabiegi typowe dla retoryki pogardy. Wbrew temu, co mówią o wartości komunikacji filozofowie i językoznawcy, w dyskursie brakuje starań o argumentację merytoryczną, poszukiwanie porozumienia w imię dobra wspólnego. Można natomiast zauważyć wyraźne dążenie do wykluczenia przeciwnika z dialogu, a nawet z przestrzeni publicznej. Działanie takie ma już swój ustalony schemat, na który składają się kolejno następujące zabiegi: kategoryzacja –  tworzenie uproszczonego, stereotypowego wizerunku – stygmatyzacja przez nadanie nazwy o negatywnej konotacji lub fałszywym, arbitralnie nadanym znaczeniu – degradacja – marginalizacja – wykluczenie. Obiektem działań tych zabiegów bezprawnego wykluczania stają się przeciwnicy polityczni, kościół, rodziny wielodzietne, zwolennicy metody in vitro, bezrobotni. Zjawisko to jest niebezpiecznym przejawem sięgania przez media po władzę nad językiem i myśleniem.

[1] P. Grice, Logika i konwersacja, Przegląd Humanistyczny, 1977 z. 7, tłum. J.Wajszczuk

[2] J. Habermas, Teoria działania komunikacyjnego, t 1-2, Warszawa 1999.

[3] E. Tugendhat, Wykłady o etyce, Warszawa 2004.

[4] M. Czyżewski, „Język wrogości” oraz spór o III i IV RP w perspektywie dyskursu publicznego. [w:] Język IV Rzeczypospolitej, Lublin 2010, s. 47-61.

[5] O pogardzie wobec słabszych, bezrobotnych i nieprzystosowanych oraz sygnalizowaniu jej przez dystynkcję pisała G. Majkowska w artykule „Językowe sposoby aksjologizacji wypowiedzi w dyskursie publicznym” [ w:] „Zmiany w publicznych zwyczajach językowych”,  red. J. Bralczyk, K. Mosiołek –  Kłosińska, Warszawa 2001, s.37- 44.

[6]  M.Karwat, O złośliwej dyskredytacji. Manipulowanie wizerunkiem przeciwnika, Warszawa 2006.

 

[7] Por. np. Polski nacjonalizm nabiera charakteru cierpiętniczego, niemal nekrofilskiego.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Obserwatorium etyki słowa. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.